niedziela, 28 czerwca 2015

To be or... fuck this shit.

Dopadło i mnie zmęczenie materiału typowe dla końca semestru. I końca licencjatu moi mili. Obrona za jakieś 10 dni a ja mam huśtawkę nastrojów i raz się nią stresuje, a raz- olewam. Nieważne. 

Męczy mnie bardziej to, że wszyscy bierzemy udział w tym bezsensownym czasem wyścigu szczurów. Bo coraz częściej to nie nasz wybór tylko przymus, bo chcemy godnie żyć. Jakkolwiek każdy z nas to "godne życie" sobie zinterpretuje. Coraz częściej bardzo ciężko podjąć decyzję, która byłaby w 100% tylko nasza. Nie podyktowana tylko rozsądkiem i opiniami setek ludzi, którzy ostatecznie nie powinni nas obchodzić. A obchodzą- niestety. Wszyscy dookoła mówią nam co jest dobre, a co złe. Czasami mam wrażenie, że posiadanie własnego zdania zanika gdzieś w drodze ewolucji. Tymczasem racja jest jak dupa- każdy ma swoją i chciałabym żeby to było tak proste. Pomijając to, że nawet w internecie wyrażenie własnego ( w dodatku odmiennego) zdania wywołuje burzę (żeby nie rzec: gównoburzę). Naprawdę ciężko jest nam słuchać tylko siebie. Zewsząd słyszę, że na studia to tylko na polibudę, katole to sekta, humaniści to debile, najlepszy klub to bezsenność, musisz mieć new balance'y- koniecznie, iphone'a i kindle'a, najlepsi faceci to "drwale", a ignorowanie całego świata fit to zbrodnia. Gubię się w tym wszystkim i czasami sama się zastanawiam czy nie wpadłam w pułapkę pt. "a co ludzie powiedzą?". Moje marzenia z przed 6 lat diametralnie różnią się od tych, które mam teraz. Co gorsza- nie jestem pewna czy teraz mam marzenia czy są to tylko suche cele do odhaczenia. 

Tymczasem idę skleić prezentację na obronę- P