poniedziałek, 31 marca 2014

Cierpliwosci

Żyje mi się stosunkowo dobrze mimo, że parę chwil temu wszystko co było wokół mnie zamieniało się w jedną wielką kupę. I był taki czas, gdy naprawdę wszystko czego się tylko dotknęłam nadawało się do śmieci. Wydaje mi się, że wielki powrót do czytania bardzo pomógł. Dodatkowo coraz mniej przypominam masochistkę wypruwającą sobie dla wszystkich żyły. Tych wszystkich zamieniłam na wąskie grono ludzi i modlę się żeby tak zostało. Choćby dłużej niż tydzień. Chciałabym też powiedzieć, że dużo mniej mnie irytują niektórzy ludzie. Ale to niestety nieprawda więc sobie odpuszczę kłamstewka.
Irytują i to jak bardzo ! Typ numer 1 : kobieta w średnim wieku uważająca, że powołaniem jej życia jest popychanie ludzi do wyjścia ze sklepu/tramwaju/kina. Nie wiem czy dobrze to zobrazuję ale jest to jedna z rzeczy, która sprawia, że mam ochotę zacząć krzyczeć nawet na środku ulicy. Zmierzam ku wyjściu z tramwaju. Spokojnym krokiem, co jakiś czas rzucam "przepraszam" żeby przebić się do mojego celu wśród tej masy kłębiących się ciał. W końcu jestem. Drzwi powoli się otwierają i niemal w tej samej sekundzie czuję jak na moich plecach ląduje sporych rozmiarów jak na kobietę ŁAPSKO (bo dłonią tego nazwać nie potrafię)! Już wtedy mój spokojny dzień zostaje zaburzony i nawet słoneczna aura nie pomaga ale jeszcze się trzymam. Usiłuję uciec z zasięgu ŁAPSKA, co oczywiście się nie udaję, bo przede mną jest jeszcze jakieś 10 osób powoli człapiących po schodkach tramwaju. Zniecierpliwione aż 10-sekundowym oczekiwaniem ŁAPSKO zaczyna naciskać PALUCHAMI  na moje plecy. I wtedy już nie jestem spokojna. Jeżeli ktoś kiedykolwiek będzie chciał wiedzieć kiedy jestem wkurzona wystarczy posłuchać mojego ciężkiego oddechu i spojrzeć w strzelające piorunami oczy. Taka mała wskazówka na marginesie. Odwracam głowę w kierunku właścicielki ŁAPSKA i z najmilszym sztucznym uśmiechem jaki tylko potrafię przykleić na twarz pytam czy mogłaby wziąć rękę. "Oh przepraszam, przecież ja nie gryzę!" No i oczywiście przesłodzone  "hihihi" dołączone do jakże błyskotliwej odpowiedzi. W odpowiedzi tylko się uśmiecham, starając się powstrzymać lasery z oczu. Kiedy niezrażona niczym właścicielka owego ŁAPSKA znowu pakuje mi rękę na plecy jedynym wyjściem wydaje się już tylko modlitwa do Św. Rity. I mimo, że zdarza mi się to średnio niby tylko raz na tydzień i niby trwa tylko pół minuty jest to jedna z tych sytuacji, która wywołuje u mnie nerwy. I być może przesadzam i mam dziwne uprzedzenia, ale kto powiedział, że jestem taka jak wszyscy? W końcu nie każdy też cierpi na batrachofobię.

Dla odstresowania - kilkutygodniowy Julek :)








środa, 26 marca 2014

Smartwatch

Siedząc pewnego pięknego ranka w mojej piżamie z Myszką Mini postanowiłam włączyć TV. Czyli tak zwane okno na świat. Szkoda tylko, że to okno w większości po prostu strasznie otępia nasze całe społeczeństwo. Trudno. Włączyłam. I to był chyba największy błąd tego dnia. Przeskakując dziesiątki kanałów trafiłam na jeden z programów opowiadający o gadżetach i nowinkach technologicznych. Fajna sprawa- pomyślałam i zaufałam. Całkowicie nie potrzebnie jak zawsze. Generalnie mam tendencje do ufania i bratania się z niewłaściwymi ludźmi. Ale do rzeczy. Niezwykle elegancki i nawet dość przystojny Pan zaczął opowiadać o smartwatch'ach. Myślę sobie, że ok, że kto bogatemu zabroni i niech sobie robią co chcą. Tylko nagle przychodzi drugi Pan. Pan to trochę za duże słowo bo wygląda tak jakby jeszcze nie dawno mama wycierała mu smarki spod nosa. I ten młodzieniec wypala zdaniem "Dzięki temu urządzeniu użytkownik smartphone'a nie będzie musiał AŻ SIĘGAĆ DO KIESZENI, tylko sprawdzi aktualności i wszelkie niezbędne informacje na swoim zegarku". NO NIEŹLE. I w ten oto cudowny sposób dowiedziałam się, że dla naszego społeczeństwa całkiem niedługo włożenie ręki do kieszeni i wyciągnięcie telefonu będzie zbyt wielkim wysiłkiem. Całkiem zrozumiałe prawda? Jak i to, że mam wrażenie, że to po prostu ma na celu zrobić z nas jeszcze większe niezdary życiowe. Pięknie ! Boje się tego dnia (bo to, że w końcu taki nadejdzie wiem na 100%), w którym jedyną naszą aktywnością życiową będzie poruszanie palcem w celu przewijania aktualności w telefonie, w celu zrobienia zakupów, umówienia się na randkę (ops, to już nadeszło!), spotkania się z rodziną (wirtualnie oczywiście), w celu posprzątania, nakarmienia i wyprowadzenia psa. Jak do tej pory to kwestia ta nie dotyczy chyba tylko chęci posiadania dzieci. No niestety moi mili, muszę was zawieść ale dziecka przez iphone'a nie "zrobicie". Z seksem w sumie podobnie, chociaż pewnie są osobniki, które nie uważają by posiadanie w tym celu drugiej osoby było niezbędne. Tym o to optymistycznym akcentem zakończę mój wywód. A wam życzę, żebyście jak najwolniej zamieniali się w zombie.

wtorek, 25 marca 2014

Kulwa

Jakie najlepsze życzenia można usłyszeć w takim dniu ? "Nigdy się nie zmieniaj". I teraz pomimo pogody, która wywołuje u mnie czarną rozpacz, nic nie jest w stanie zepsuć mi tego dnia. No dobra, torcik od google też zawsze spoko ;D
Może to jakieś nienormalne, dziwne ale zawsze w swoje urodziny myślę ile ze mną musieli przejść rodzice i reszta świata. Nie dość, że byłam po prostu pechową wpadką, bo już nie zamierzali mieć więcej dzieci, to wcale nie byłam z tych, których nie trzeba by było pilnować. Oczywiście małe dziecko- mały kłopot. Ale już od pierwszych lat życia byłam najbardziej niecierpliwą istotą poruszającą się na swoich tłustych nóżkach. Potrafiłam dziesięć razy dziennie błagać mamę żeby mi kolejny raz przewinęła (kasety VHS <3) i włączyła jak ja to mówiłam "KULWA". Król Lew tak bardzo odcisnął się na mojej psychice, że do dziś pamiętam słowa piosenek. Później kazałam sobie zakładać moje piękne sznurowane "dasydasy" kolejne dziesięć razy dziennie, bo oczywiście wyciągałam na podwórko pół pokoju zabawek i co chwila przypominałam sobie o jeszcze innej. Często znikałam mojej kochanej rodzicielce z oczu jako 5-latka. Nie uważałam żeby niezbędne było poinformowanie mamy, że idę do koleżanki, podczas gdy ona była święcie przekonana, że jestem tuż pod domem. Z pewnością i mój brat mimo szczerej miłości miał czasami ochotę mnie zabić. I nic dziwnego, i tak był anielsko cierpliwy. Nie wiem czy jakiś inny brat wytrzymałby widok kolejnej zniszczonej kasety magnetofonowej, bo "chciałam obejrzeć tą wstążke". Wyciaganie mu (pod jego nieobecność oczywiście) z szafek różnych ciężarków, gazet i naboi, które namiętnie zbierał raczej też go nie cieszyło. Po kilku latach kradłam mu już tylko czapki z daszkiem, więc jakoś to przebolał. Tatuś robił wszystko żebym mogła tańczyć i oczywiście to jemu zawdzięczam te wszystkie przetańczone obozy. Później 3 albo 4 razy w tygodniu woził mnie 30 km od domu tylko po to żebym uczyła się w szkole muzycznej i do godzin wieczornych trąbiła im za ścianą. Żywe złoto, a nie rodzina.
Jestem niecierpliwa, momentami wredna, gdy coś nie idzie po mojej myśli. Wole KFC od McDonald's i nie lubię różowego. Jestem świetnym przykładem jak można słuchać 5 gatunków muzyki jednocześnie. Nie lubię krętactwa i tego jak ktoś nie mówi mi wszystkiego wprost. Najbardziej cierpię gdy jestem zaskakiwana. Wole horrory od romansideł i nie wyobrażam sobie zimowego wieczoru bez książki. Przez moje życie przewinęło się tak wielu różnych ludzi, z których każdy z nich zostawił coś po sobie, że dziwie się, że jeszcze nie eksplodowałam. A sama sobie dzisiaj życzę trochę słońca i mądrzejszych ludzi w pracy.


czwartek, 20 marca 2014

Nice is just a place in France !

To właśnie dzisiaj jest koncert, na który czekałam cały rok. Adam ze swoimi przejaranymi oczkami i niepodważalnymi zdolnościami do freestyle'u na każdy temat (ważny lub mniej) no i Marco Polo, gdzie nic nie trzeba więcej mówić. I to właśnie dziś zacisnę pięści, rozpłacze się w poduszkę, dostanę drgawek z rozpaczy i na niego nie pójdę do jasnej cholery. W zasadzie to on już trwa. Powodów jest multum, a najgorsze jest to, że wcale nie wyciągniętych z kapelusza. Po pierwsze dalej smarkam, kicham i kaszlę, po drugie rodzina mi się chyba bezczelnie na złość mi zmówiła i w najbliższym czasie będzie chrzest, wesele i komunia co automatycznie sprawia, że po przeliczeniu moich skromnych zasobów finansowych- jestem bankrutem. No bo przecież oprócz tego, że nie pójdę jak ostatni snob z pustymi rękami to w dodatku muszę kupić sukienkę.No i moje ukochane szpile, koniecznie powyżej 11 centymetrów. Nigdy przesadnie się nie stroje. Ale na większe okazje szpilek nie odpuszczam. Taki mój must have. A wy mówcie co chcecie. Dla dziewczyny, która lewo mierzy 160 cm to naprawdę ważna sprawa.
Parę dni temu skończyłam "Noc żywych Żydów", a teraz jestem w połowie "Świata według zołzy". Tak się zastanawiam, że muszę mieć naprawdę mocny charakter, skoro przyjaciółki kupiły mi taką, a nie inną książkę. No cóż. W niektórych sytuacjach chyba naprawdę warto posłuchać autorek tej powalonej jednak książki. A co więcej pełna jest mocnych tekstów i docinków, a dziewczyny nie przebierają w słowach więc genialnie się to czyta w wolne poranki, popołudnia i wieczory, kiedy reszta świata ma cię w dupie. Z wzajemnością. Nie wiem jak reszta ale czasem potrzeba przeczytać coś w stylu :

"Na dziewczynach ciąży o wiele większa presja, by znaleźć idealnego partnera i wyjść za niego za mąż, a jeśli jesteś singielką, pytanie: Czy w Twoim życiu jest ktoś wyjątkowy?- jest szczególnie irytujące. "Tak tato ma na imię wódka i w ciągu, kurwa, ostatnich paru lat dobrze się poznaliśmy"."

Nie pozostaję mi nic innego jak pójść pod kołdrę z książką i rozpaczać nad tym, że nie stoję teraz pod sceną w Eterze. Żeby nie było za nudno porozpaczam sobie jeszcze trochę nad tym, że za kilka dni skończę 21 lat i czas umierać. No co ? Ja też czasem lubię pomarudzić.




wtorek, 18 marca 2014

Niebo jest limitem !

Usiłując napisać referat, na który kompletnie nie mam pomysłu aż z tego wszystkiego napiszę post. Kompletnie też nie mam pomysłu dlaczego wjebali mi socjologię na moje studia. No ale jak to mówią student nie jest od myślenia. Przesłuchuje w końcu "Kartaginę". Kawałek "Więzień własnych granic" trochę sprowadził mnie do przemyśleń nad nami. Młodymi ale jednak jak ograniczonymi ludźmi. Kurwa naprawdę jak tak na nas patrzę czasem to nie widzę tej świeżości, miłości do życia. Moja mama w wieku 17 lat jeździła w skórzanej mini na motorze, wkręcała się na potańcówki z 4 lata starszymi koleżankami, kochała każdy aspekt życia i nie marnowała ani minuty. A ja siedzę przed komputerem i szczytem szaleństwa jest wypicie piwa w niedozwolonym miejscu. No błagam ! Aż żal mi siebie chyba. Nie chyba, a na pewno. Okeeej. Mieliśmy zajebiste dzieciństwo. Bazy, całe dnie na trzepakach, pierwsze konsole, tamagotchi, dragonball, zarąbiste dobranocki, guma turbo, czarodziejka z księżyca, wpieprzanie vibovitu prosto z torebki paluchem. Wtedy kiedy 5 zł oznaczało obkupienie się w sklepie po same uszy oranżadkami w proszku i maczugami. Gdy spotykaliśmy się z przyjaciółmi bawiliśmy się w cokolwiek, a nie siedzieliśmy wpatrzeni w komputery, tablety, telefony i cały ten shit. Tylko co z tego wszystkiego jeżeli nie umiemy teraz wykorzystać swojej młodości. Mam wrażenie, że ludzie, którzy walczyli o wolności albo żyli w dobie kiedy była ona mocno ograniczona potrafili sto razy lepiej wykorzystać to co mają. No niby nie zawsze tak jest. Ale mam wrażenie, że ten zajebisty z zewnątrz postęp technologiczny z roku na rok robi z nas coraz większe zombie. Co nam z tej wolności, którą mamy od urodzenia skoro sami się zamykamy na własne życzenie. Niestety czuję, że wcale nie jestem na to jakaś odporna. A wręcz przeciwnie. Bo w końcu moja wrodzona nieśmiałość dopiero w necie zaczęła znikać. Fejsik, instagram, ten blog. Jestem tak naprawdę utopiona w tym wszystkim po uszy. I dopiero wtedy gdy spędzę cały dzień z tymi, których kocham, kiedy zobaczę siostrę, kiedy w końcu przytulę się do brata, którego nie widziałam od grudnia, popatrzę na te kochane dzieciaki, obejrzę film z rodzicami to widzę, że to wszystko inne jest najzwyczajniej w świecie nic nie warte. W porównaniu z tym co mam. I tak naprawdę ile osób z tego całego fejsa zapukało by do moich drzwi jeśli coś by mi się stało ? Jedna? Dwie to już daleko posunięty optymizm. A teraz wrzucając do kosza kolejną chusteczkę i łykając kolejny gripex i tak muszę napisać ten referat. Życzcie powodzenia !

czwartek, 13 marca 2014

Kartagina







I tak  π razy drzwi wygląda moje życie w ostatnich tygodniach. Staram się nie stresować. Uśmiechać gdy już opadają nie tylko ręce ale i cycki. I nie wdawać się w żadne zawiłe sprawy wszelkiego rodzaju. W czym jestem mistrzem oczywiście. Uczę się ładnie. Robię projekciki i prezentacje i jest grzecznie do porzygu. W najgorszym tego słowa znaczeniu. Niby fajnie, a jednak czegoś brakuję. Od 2 lat wybieram się na Prater i dojechać kurwa nie mogę. Przysięgam, że na te wakacje w końcu pojadę uzupełnić baterię właśnie tam. Pomijając moje wielkie plany na przyszłość- na głowie mam jedną wielką kupę ale muszę poczekać z jakimikolwiek zabiegami związanymi z moją czupryną, bo nie długo mogę być szczęśliwą posiadaczką pięciu włosów na czubku łba. No nie zapominajmy oczywiście, że zbliża się mała popijawa w rodzinnych stronach (urodzinowa w dodatku!) więc co na to mój organizm? Właśnie w tym momencie powoli zbiera się do chorowania ażeby jutro albo w sobotę rano, dać o sobie znać z hukiem. Żebym się za dobrze nie czuła. Tak na wszelki wypadek. No ale nic. Wpieprzam rutinoscorbin, piję herbatę z cudownie uleczającą nalewką i liczę na cud. Do spania dzisiaj ewidentnie dresik czyli część wspólna każdej mojej choroby. Od kataru po rekonstrukcję bębenka słuchowego. Tak generalnie to jestem tu gdzie chciałam być kilka postów temu. Mam swoje łóżko i wszystkie graty niezmiennie na miejscu. Pięknego widoku dopełniają tylko moje ubrania poprzewracane w walizce. Lubię jak te kilka metrów kwadratowych odżywa razem ze mną. Chwilowo jest mi dobrze. Psychicznie. 

środa, 12 marca 2014

Dziadek potrzebny od zaraz

Nie będzie wesoło i z przekąsem. Będzie prosto i szczerze. Kolejny sen z gatunku tych męczących. Nienawidzę budzić się i czuć to zmęczenie jak po 10 kilometrowym biegu. Chociaż nawet nie pamiętam jak to jest, bo nie przebiegłam takiego dystansu od jakichś 9 lat. Nieważne. O dziwo zasnęłam po raz drugi, co się rzadko zdarza. Najczęściej choćbym się kotłowała w łóżku godzinę i tak nic by z tego nie wyszło. Ale zasnęłam i tym razem się nie zmęczyłam. Tym razem sen z gatunku tych wspominkowych. Dziadek i jego historie. Pamiętam siebie z czasów podstawówki gdy po całym dniu budowania tzw. baz w każdym możliwym miejscu (zdecydowanie wolałam chłopięce zabawy i chyba na dobre mi to wyszło), skakaniu po wszystkich okolicznych drzewach i huśtaniu się na najlepszej huśtawce świata- oponie zawieszonej na linie- w końcu nadchodził wieczór. Nie taki tam zwykły- wieczór u dziadków. Cała trójka czyli ja i moi kuzyni wpadaliśmy przez długi korytarz do kuchni gdzie w piecu cudownie trzaskał ogień. Babcia siedziała i drzemała na niskim żółtym stołeczku "pilnując"ognia. Z kuchni wbiegaliśmy do pokoju. Boazeria i meble-wysoki połysk, wersalka przykryta kapą w paseczki, a na środku duży stół, tak żeby wszystkich pomieścić. Babcia wyrywała się ze swojej małej drzemki i robiła najlepszą herbatę na świecie. I kanapki, które tylko tam tak smakowały. A później siadałam w fotelu, podwijałam kolana pod brodę i czekałam. Czekałam aż dziadziuś zacznie opowiadać. I nieważne było na początku ile w tym było prawdy. Ważne żeby mówił, tak mądrze i ciekawie jak tylko on potrafi. Ważne było, że w nikogo tak się nie wsłuchiwałam jak w niego. Z otwartą buzią słuchałam o tych tak innych dla mnie czasach. Słuchałam o wojnie, tym zimnie, które niemal czułam na każdym centymetrze kwadratowym ciała i o głodzie, którego takie dziecko nie mogło zrozumieć. O tym jak długo wracali z babcią z Sybiru, przez Ukrainę aż tutaj. O tym jak dziadek był leśniczym i jak mój tato urodził się gdzieś tam daleko pod lasem, bez lekarza i sterylnych narzędzi. Albo dreptałam za nim do ogródka meteorologicznego i patrzyłam jak spisuje te wszystkie pomiary. Taka mała magia tamtych dni- bo dziadek wiedział kiedy będzie padać. Wchodził po schodkach i zaglądał do magicznej skrzynki i wiedział. A później skrobał coś ołówkiem na papierze milimetrowym. Swoją drogą większość moich rysunków z tamtych czasów powstała właśnie na tym papierze. Kochałam całym moim dziecięcym, a później i nastoletnim sercem te dni i wieczory. A teraz siedzę w tym obcym mi tak naprawdę pokoju i mieście. I właśnie zdałam sobie sprawę, że żyję bez głosu dziadka już tak długo, że nie chcę płakać czy rozpamiętywać chwilę gdy odchodził. Chcę tylko zapamiętać to wszystko co robił i opowiadał, każdy gest i jak najwięcej słów. Tylko tyle chce. I mimo, że nikt tak pięknie nie opowie mi żadnej historii i tak mam szczęście, że mogłam tyle ich wysłuchać.
Tak na marginesie- wszystko zaczyna się od spojrzenia.

niedziela, 9 marca 2014

Samiec samcowi nierówny

Powiem wam, że praca w Dzień Kobiet jednak nie była takim złym pomysłem. Trochę się pośmiałam w duchu jak do sklepu wchodzi kolejna kobieta, a za nią człapie żałośnie (bo nie można tego nazwać chodzeniem) samiec, z miną zbitego psa. Jakby każda minuta spędzona na zakupach była najgorszą formą cierpienia. I z miną męczennika ciągnie się bez życia za swoją wybranką między półkami czółenek, botków, kozaków, sztybletów, lordsów, mokasynów i balerin. I to wszystko wydaję mu się takie samo, a Ona go jeszcze pyta o opinie, szalona. A On chce tylko usiąść. I te różowe pufy tak na niego patrzą. Ale Ona dalej swoje "chodź kochanie, a te, co o tym sądzisz, które lepsze, będą mi pasować do tej nowej kurteczki!". On tylko przytakuje, bo co mu pozostało. W głowie mu zimne piwo, a nie buty, których nazw nawet spamiętać nie może. Później również bez życia ale i z nerwowym przygryzaniem wargi wyciąga portfel, kartę płatniczą i ... już ma z głowy ! Załatwione. Aż do urodzin/rocznicy/walentynek i miliona innych wymyślonych okazji.

Niby tylko takie pierdolenie typu jestem nastolatką i mam taaaakie ciężkie życie. Ale jest w tym dość dużo prawdy. Subiektywnie co do mojej osoby oczywiście, nie wypowiadam się za ogół ludzkości. Nigdy nie lubiłam ludzi ze zbyt dużą śmiałością wypowiadania się na wszystkie tematy świata. A już w ogóle głośnych, krzykliwych osobników tej grupy. Każdy człowiek, który potrafi milczeć i się tego nie wstydzi, zawsze będzie u mnie na miejscu wyżej niż ten drugi. Po co na siłę utrzymywać drętwą gadkę, która i tak nic nie wnosi do naszego życia? A już najbardziej w świecie nienawidzę pocieszania. Usiądź, złap za rękę, ewentualnie przytul ale nie powtarzaj "będzie dobrze" do cholery. Bo jedyne co w takiej chwili czuję to to, że dobrze nie będzie. W momencie kiedy wali mi się cały świat nigdy nie chce usłyszeć czegoś tak idiotycznie niepotrzebnego. Chce mi się wrzeszczeć, mam ochotę chodzić po ścianach z nerwów jakie we mnie buzują, a ktoś mi tu wyskakuje z "będzie dobrze". Dlatego tak bardzo cenię mojego przyjaciela (tak, to rodzaj męski. i nie- to nie jest przyjaciel-gej). Bo jak nikt inny potrafi zamknąć buzie na kłódkę kiedy wie, że tylko to pomoże. I milczeć. Wypić piwo, drugie, zgubić się na youtube, wypić trzecie piwo, zacząć słuchać coraz debilniejszych piosenek, wypić czwarte piwo i zasnąć. Cholera dobrze, że Cię mam B.

piątek, 7 marca 2014

Student nie pije

"Zanosi się na niezłą historię. Rozsiadamy się wygodnie. Kawa, cola, chipsy dla Rejczel, Chirico i Krystiana, dla mnie tylko ukradkiem; marchewka, por i seler naciowy nie wiadomo dla kogo, bo Chuda tylko udaję, że je. Wódeczka z zamrażalnika dla kapitana i dla mnie. Obaj wyrażamy żal z powodu braku śledzika. Student nie pije, bo szkoda mu każdej szarej komórki. Zaczynamy."

fragment książki "Noc żywych Żydów" Igora Ostachowicza
Polecam !

To był dzień z gatunku tych, które chce się jak najszybciej przeżyć i walnąć się w poduchę. Mój cudowny dzień rozpoczęłam od zastanawiania się czy bardziej boli mnie głowa czy bardziej chce mi się rzygać. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam tak potężnego kaca i to po naprawdę małej ilości alkoholu. Przeklęte fresco. Zachciało mi się udawać mega kobiecą i zamiast jak zawsze napić się piwa wypiłam słodkie wino. Butelka tego znienawidzonego już trunku i do klubu wparowałam już w dość dobrym humorze. Ale nie o tym dzisiaj. Jak już zdecydowałam się najpierw zająć moją napierdalającą przeokropnie głową i wzięłam tabletkę- mój żołądek stwierdził, że nie ma ochoty na przyjmowanie czegokolwiek do swego wnętrza. Zabawne. Jedyną rzeczą, która zawsze przyjmuje się w takich chwilach jest niezastąpiony vifon. Koniecznie czerwony vifon. Nie licząc kfc, ale to było jeszcze w stanie upojenia. Po 2 godzinach jęczenia i stękania do P. stanęłam w końcu na nogi. Lekko trzęsące się ale zawsze coś. Noga za nogą i dotarłam do łazienki. Swoją drogą zawsze ciekawie dobieram garderobę do spania, pod wpływem oczywiście. Bywało, że spałam w staniku i spodenkach od piżamy, albo w koszulce z samego dna szafy, bo sobie ujebałam, że chce w niej spać i koniec. Nago spać nie lubię, bo mi marznie tyłek. I jak zawsze w takie poranki gdy zobaczę się w lustrze myślę o jednej rzeczy. "Mam nadzieję, że nie wyglądałam tak pod koniec imprezy". A jeśli tak- podziwiam ochotników, którzy mimo tego się ze mną bawili. Moja twarz to zbiór tego czego żaden facet nie chciał by zobaczyć obok siebie, w swoim łóżku po imprezie. Nie przesadzam w żadnym wypadku. I jeśli ktoś był kiedykolwiek w pracy na takim cudnym kacu, to wie, że reszta mojego dnia do przyjemnych również nie należała. A i żeby mi nie było za miło na koniec zapomniałam z domu jednej z najważniejszych rzeczy w moim życiu, która skutecznie odcina mnie od idiotyzmów, które ludzie wygadują w tramwajach- słuchawek. I przez pół drogi musiałam słuchać jak jakiś kretyn szeleści papierkami i ciumka coś bezczelnie zaraz za moimi plecami. Jeszcze ze trzy przystanki i byłabym w stanie pokonać resztę drogi na moich krótkich nóżkach. Podejrzewam, że po takim dniu wkurwiło by mnie dosłownie wszystko więc najlepiej będzie jak udam się na dłuuuugi romans. Pod kołdrę. Z książką. A jeśli chodzi o wczoraj jestem z siebie naprawdę dumna. Nie zrobiłam i nie powiedziałam nic, czego mogłabym żałować. +2 do samooceny. Dzięki chłopaki, nawet gdyby to była tylko litość !

zdj. w licealnym foto studiu.
 brakuje mi tego. często.





czwartek, 6 marca 2014

What a wonderful world

Siedzę i mimo, że kupiłam sobie jabłko to wcinam prince polo, w dodatku XXL, piję herbatę z niezbędną cytryną. Na ryju mam białą maź zwaną maseczką i głęboko wierzę w to, że to coś pomoże mojej aparycji. Biorąc pod uwagę to, że dziś zamierzam wyjść do ludzi- przydałoby się. Pewnie nie pomoże i znów wyrzuciłam w błoto 9 zł za saszetkę z tym gównem. Kiwnąć palcem mi się nie chce więc na obiad zjem pierogi, które jeszcze wciąż tkwią w zamrażarce. Zginęłabym bez tej mojej Mamy. Albo schudła. Chociaż nie. Za bardzo lubię KFC. Telewizor w salonie bezczelnie i w kółko napierdala "hitami", których tak naprawdę mam już powyżej uszu ale nie mam w sobie na tyle siły by go wyłączyć. Zrobi się cicho i zacznę myśleć intensywniej, głębiej i znów wymyślę jakiś problem. I mimo wszystko dziś czuje się wyjątkowo dobrze. Nie muszę robić nic. Oprócz zewnętrznych zabiegów mających doprowadzić moje ciało do ładu mam na wszystko optymistycznie wyjebane ! Na to, że nie jestem idealna i nigdy nie będę, na spojrzenia pełne wyrzutów do mojej osoby bo zawsze się takie znajdą. Na moją wielką dupę i na Twoje zachowanie, na wasze górnolotne idee i opinie o świecie, specjaliści od wszystkiego. Na to, że czujesz się lepsza/lepszy ode mnie, na ogłupiające społeczeństwo media i na tych, którzy chcąc być tak otwarci na świat jak się tylko da- zamykają się dla najbliższych. Na to, że żyję w tym kraju, który nie potrafiąc pomóc sobie- pomaga innym. Na to co się dzieję z noworodkami w Chinach. I na to, że gdzieś tam na świecie 7-letnie dziewczynki wychodzą za mąż za obrzydliwych, zboczonych staruchów z wypaczonymi przez religie mózgami. Na brak dystansu w przypadku inności. Na to jak bardzo i jak często zawodzili mnie ludzie, którym ufałam całą sobą. I jak tak naprawdę odrzucę od siebie ten cały syf, przestanę myśleć o tym co się dzieję za ścianą/za granicą/za oceanem to można by powiedzieć, że to wspaniały świat....

śpiewać każdy może.

wtorek, 4 marca 2014

Kocham ludzi !

Po wczorajszym lekko zalatującym staropanieństwem i obrzydzeniem do ludzi poście dziś chciałam być troszkę mniej krytyczna. Naprawdę chciałam. I gdybym nie wyszła dzisiaj z mieszkania to z całą pewnością by tak było. Z nosem w książce, z kawą w kubku i z bąbelkową milką na stoliku z całą pewnością kochałabym każdego. Z resztą tak właśnie jest. Kocham ludzi. Tylko muszą być w odpowiedniej odległości ode mnie. Tak po prostu. Dla ich bezpieczeństwa i mojego zdrowia psychicznego. Okres, w którym starałam się być miła dla wszystkich zakończył się klęską i nie zamierzam do tego wracać. Z resztą było to dość dawno i mi nie służyło. Nadstawiać dupę, wypruwać sobie żyły i każdemu wszystko ułatwiać- to już było za dużo, nawet jak na mój zaawansowany masochizm. I tak jestem za dobra. Kasia zawsze ma notatki/zadania/czas/mądrą lub mniej mądrą radę i mimo, że 35474327 razy powtarzałam sobie, że już dość to i tak zawsze ulegam. Dzięki TATO! Mam to po Tobie ! Wracając do tematu, naprawdę lubię towarzystwo innych. Nie wszystkich oczywiście. Tylko raz na jakiś czas mam dość. Potrzebowałabym min. dwa razy do roku wyjechać choćby do domu i zamknąć się w pokoju. Tylko moje graty, zakurzone medale, jeszcze bardziej zakurzony saksofon i gitara, Monroe w towarzystwie winyli na ścianie i książki, dużo książek i zero ludzi. No ale klops ! Zachciało się studiować, a co najgorsze pracować to mam. Swoją drogą wczoraj w mojej kochanej pracy facet mierzył 13 centymetrowe szpilki. Było na co popatrzeć. Ale to nieważne. Już wole wariatów od... No właśnie- nic tak bardzo nie działa mi na nerwy jak dziewczyna o znacznie obniżonym ilorazie inteligencji. Nie wiem czy u mężczyzn głupotę łatwiej ukryć czy po prostu jest mniej widoczna z natury ale dziewczyny są milion razy gorsze. Uwielbiam wręcz widok odpowiadającej na pytanie dziewczyny tego typu na jakichkolwiek zajęciach. Okej, "odpowiadającej" to za duże słowo. Pada pytanie, całkiem na serio. Niewiasta w odpowiedzi na to pytanie uroczo chichocze, bo tak naprawdę cóż ona może więcej ? Z resztą mam wrażenie, że ten typ dziewczyn chichocze przez 60% swojego życia (resztę czyli 40% swojej aktywności życiowej spędza na poprawianiu makijażu). A jednak, one zawsze wychodzą na swoje ! Niejedna w tej chwili posądziłaby mnie o najzwyklejszą w świecie zazdrość. W sumie tak. Zajebiście byłoby chichotać całe życie. Miałaś stłuczkę- zachichocz do policjanta, nie nauczyłaś się na egzamin- zachichocz do wykładowcy. A ja głupia czytam i staram się pogłębić choć troszkę swoją wiedzę. Naiwna ja wierząca, że w świecie rządzącym jeszcze w dużej mierze- przez samców- stawiających na piedestale CYCKI mogę coś zdziałać swoim intelektem.

Życzę dużo dystansu w przypadku czytania moich wypocin !

Zdjęcie moje. Zamek w San Marino.




poniedziałek, 3 marca 2014

Boże, jak śmiesznie

Zaczynają już lekko działać mi na nerwy szydercze strony na fejsbuczku, które z dnia na dzień wyrastają coraz szybciej niczym grzyby po deszczu. Ja rozumiem, w dzisiejszym świecie każdy chce być adminem i prowadzić zajebiście modną stronkę, której oczywiście głównym celem będzie naśmiewanie się z całego otaczającego świata. No tak ! Bo przecież tylko MY jesteśmy świetni, MY mamy rację, MY robimy wszystko najlepiej, i to MY mówimy co jest fajne, a co nie. Skwitowałabym to tylko jednym prostym "NO NIEŹLE" ale, że bozia obdarzyła mnie niepohamowaną ochotą pisania, na tym się nie skończy. I tym samym każde moje pojawienie się na wspomnianym fejsbuczku skutkuję odkryciem nowej jakże oryginalnej strony typu "Beka z nastolatek". Oooookej, tym akurat sama nie pogardzę, stronka zasłużyła nawet na mój cenny "lajk". Tyle, że na tym się nie kończy. Możemy odkryć wiele więcej, jak na przykład "Beka ze skejtów", "Beka ze szkoły", "Beka z fejmów z Aska" , "Beka z Chodakowskiej" oraz dość kolokwialne i ogólnikowe "Beka ze wszystkiego" co by autor nie musiał się za dużo wysilać. Bo przecież wyśmiać można wszystko i wszystkich. I to skłoniło mnie do małych, studenckich przemyśleń. Chwila. Czy to nasze społeczeństwo naprawdę tak nisko upadło, że nie potrafi zająć się swoim życiem czy stało się tak kreatywne, a ja po prostu tego nie doceniam i jestem okrutną ignorantką ? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że żeby być "fajnym" należałoby śledzić te wszystkie fanpejdże i uważać żeby przypadkiem nie zrobić nic co by się nie spodobało adminom. Coś w rodzaju cenzury, którą nakładasz na siebie jeżeli chcesz być akceptowalny przez większość społeczeństwa. Taki przykład z życia wzięty: jakoś w listopadzie 2013 zakupiłam w ogólnodostępnej sieciówce kurtkę. Długą, ciepłą z kapturem. No i jeb. Okazało się, że to jakaś tak zwana "parka" ale, że po 2 tygodniach niestety wyszła z mody. Powód prosty : "Beka z kurtek z B***". Boże, jak śmiesznie. Caaaałe szczęście, że posiadam trochę inny model niż ten ukazany na fanpejdżu
, bo z całą pewnością nie miałabym już znajomych. Żyjemy w okrutnych czasach. Już nie będę wspominać , że posiadanie własnego zdania, odmiennego gustu i co najgorsze MÓZGU całkowicie wyszło z mody i jest wręcz niepożądane przy bliższych kontaktach z otoczeniem. Mogłabym się rozwinąć jeszczę troszkę ale chyba sobie daruję dla zdrowych nerwów. I zakończę ten wywód zdaniem, które często wypowiadam w myślach. Urodziłam się nie w tych czasach co trzeba.

Na zdjęciu moja chrześnica, zdjęcie moje.
I mam tylko nadzieję, że będzie żyć w mniej "bekowych" czasach niż ja. 
AMEN.