poniedziałek, 7 marca 2016

Babcia Zosia

Od czwartkowego wieczoru usiłuje zabić każdą nową myśl, która może zaprowadzić mnie tam gdzie bym nie chciała. Dlatego napisanie tego posta jest trudniejsze niż zwykle. A mimo to- muszę, bo jeśli nie wstukam moich myśli gdzieś w tą niezbadaną internetową przestrzeń- niedługo pęknie mi serce. Dzisiaj na przykład będąc na nogach od godziny 5:30, czyli standardowo- usiadłam tylko po to żeby zjeść obiad. Zdarzyło mi się też 3 x po 5 sekund zagrzać miejsce przy biurku w pracy. Całą swoją energię i złość próbuje ulokować w mięśniach. Wyszorowałam każdy kąt w mieszkaniu. Ćwiczyłam, mimo, że ostatni raz kiedy moja mata widziała światło dzienne był tak dawno, że zdążyłam już o niej zapomnieć. Ale na moje nieszczeście nadchodzi ta pora, kiedy nawet Wrocław odrobinę przycicha. Ulica Długa staje się dużo mniej ruchliwa, a jedyne co słyszę to głęboki oddech mojego P. za moimi plecami. I tak naprawdę nie mam już czym zabić myśli.

Zasnęła mi moja Babcia Zosia. Tak cicho i skromnie jak żyła- tak cicho odeszła przy kuchennym stole, podczas swoich codziennych zajęć. Zapamiętam ją w niebieskim fartuchu w kwiaty i granatowej chusteczce w kropki. W moich wspomnieniach będzie uśmiechnięta siedzieć przy kaflowym piecu w kuchni na żółtym stołeczku. Ja obok niej będę grzać stopy na jasnych kaflach. Zapamiętam moją Babcię wśród całego jej małego zoo. Do końca miała konia, kury, świnki i owce. Zapamiętam ją w dużych okularach w przezroczystej oprawie wpisującej w zeszyt pomiary ze stacji meteorologicznej. Kto mi teraz powie czy lato będzie gorące? Właściwie nie powinnam pisać, że to MOJA Babcia. Była kobietą, której miano "Babci Zosi" przypisywało dużo więcej osób niż tylko rodzina. Babcią Zosią była dla mnie, mojego rodzeństwa,kuzynów i prawnuków, była Babcią Zosią dla połowy wioski, znajomych i nawet kilku tych typowych pijaczków, bo od niej zawsze doczekali się jakiegoś grosza. Dla Babci Zosi normalne było zrobienie zakupów, dla tych którzy tego potrzebowali. Pamiętam, że kiedyś trochę krzywo na to patrzyłam i wydawało mi się, że ludzie ją wykorzystują- powiedziała mi coś, co natychmiast sprowadziło mnie do parteru. Bardzo się wstydziłam za swoje myślenie. Niezależnie od tego, czy ludzie Ci byli uczciwi czy nie. Moja Babcia jako 7-latka została wywieziona na Sybir z terenów dzisiejszej Ukrainy (wówczas Polski). Nie mogę wyobrazić sobie jak mogło się czuć 7-letnie dziecko wśród tego wszystkiego. Wiele razy słyszałam, wytarte już z czasem opowieści o 6-tygodniowej tułaczce bydlęcym wagonem, przeszywającym mrozie, przetrwaniu, wydłubywaniu choćby skrawków korzeni z zamarzniętej ziemi, żeby móc czymś napełnić żołądek, o tych ludziach, którzy z głodu i szaleństwa robili rzeczy, których nie chcę tu opisywać i wyobrażałam sobie w tym wszystkim małą Zosie. Później powrót przez nieprzychylne stepy, wcale nie bardziej gościnną Ukrainę, aż wreszcie postawiła swoje młode i jakże już zmęczone nogi na terenach tak dobrze mi znanych. Minęły lata, a ona po tych wszystkich wydarzeniach nie stała się ani odrobinę zgorzkniała. I wytłumaczyła mi najprościej jak tylko można, że ona naprawdę wie co znaczy prawdziwy, przenikający każdą część ciała głód- i nie pozwoli na to, aby ktokolwiek w jej zasięgu poczuł choćby ułamek tego, co przeżyła ona. Wtedy wstydziłam się bardzo za siebie i zaczęłam być jeszcze bardziej dumna z mojej Babci Zosi. Wiem też, że to było jedno z wydarzeń w moim nastoletnim życiu, które ukształtowało mój charakter i dzień, w którym cieszyłam się jak głupia, że mam to szczęście wychowywać się wśród mądrych i dobrych ludzi.

W ziemskim rozumieniu tego słowa- przestałam być wnuczką. Wciąż nie chcę w to wierzyć i kurczowo trzymam się wersji, że oni wszyscy przecież są. Tylko trochę dalej niż bym chciała.