piątek, 26 grudnia 2014

Last Christmas

Tak jest. Zeszłoroczne Święta spędziłam w atmosferze szybszego bicia serca i słodkich wiadomości, które koniec końców okazały się fałszywym alarmem. Teraz było spokojnie, ale moja świadomość nie oszczędziła mi dzisiejszej nocy snu, który zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Pod względem osoby, która się w nim znalazła. Nie pierwszy raz z resztą. Ale odpuszczę sobie dzisiaj to smutne pierdolenie.

Wydaję mi się, że polskie Święta coraz bardziej mylą się ludziom z jakimś dziwnym amerykańskim tworem. Kiedy cofnę się pamięcia do czasów kiedy to ja dostawałam prezenty od wszystkich dookoła, czyli do czasów kiedy byłam gnojkiem pamiętam to wszystko inaczej. Prościej ale koniec końców było lepiej. Pomijając fakt, że nie wiem po jaką cholere ludzie niewierzący obchodzą Święta Bożego Narodzenia. Co właściwie świętują ? Wspomnienie narodzin osoby, w którą kompletnie nie wierzą. Bardzo logiczne. Tak więc kiedy usiądą już przy wigilijnym stole nie wiedząc co to właściwie jest wigilia, dlaczzego potraw jest 12 i po co wciskać sianko pod obrus, nażrą się i rozdadzą prezenty- idą na pasterkę. Pijani w sztok. Po co i dlaczego ? Kolejna kwestia, która mi się nie mieści w głowie. Po pierwsze po co idziesz do miejsca, które Cię ie dotyczy. Druga- pijesz? Siedź w domu i tam marudź swojej rodzinie, a nie roztaczaj woń przetrawionego alkoholu w kościele. Dobrze, odejdźmy od stereotypów i profilu polaka-pijaka. Prezenty. Ja w wieku 6-7 lat dostawałam bajkę na kasecie VHS, parę kapci i paczkę słodyczy. Dzisiaj przeciętny prezent dla dziecka w średnio zarabiającej rodzine jest wart 100 zł. Od jednej osoby. Coś sie chyba komuś pomieszało i to zdrowo. Później się dziwimy, że dzieciaki są takie, a nie inne. A ja zastanawiam się skąd się to wszystko wzięło i trochę mi smutno, że zapominamy jak to jest cieszyć się z drobiazgów. Zastaw się, a postaw się.

Przytyłam tylko 100 kilo.

Jestem starą zrzędą i coraz bardziej to do mnie dociera. Brakuje mi tylko kota i zarośniętych nóg. Całe szczęście, że wolę psy i nie pogniewałam się na maszynkę do golenia.

Jutro Wrocław again. Męczy mnie to wszystko. Brat życzył mi szybkiego końca studiów. I chyba tylko On wie, że tego mi właśnie trzeba. Męczy mnie ta uczelnia, ludzie i wieczny pośpiech.

Finito !

 Fragolino od siostry <3
Tradycyjna wigilia po wigilii ze znajomymi :)

niedziela, 14 grudnia 2014

Niedziela

Jest mi ciepło w dupę, w nogi i w serce. Czyli tak naprawdę nie mam powodu do narzekania. Prawdziwa domowa niedziela. Tato robi swoje popisowe śniadanie, którego smaku nie powtórzy żaden masterchef nawet z pięcioma gwiazdkami michelin. Rosół na gazie od samego rana. I kotlety, bo jakżeby inaczej. Po południu jasełka chrześnicy. Objedzona do granic możliwości grzeje nogi na kaloryferze w moim pokoju i żałuje, że nie może być tak częściej. Z każdej strony otacza mnie znajomy fiolet, a za oknem nie straszą blokowiska. Taki mój ukochany skrawek świata, za drewnianym płotem w zielonym domu. I ta cisza, którą nie mogę się nacieszyć. Po Świętach zabieram całą czwórkę dzieciaków do Wrocławia. Wiem, że będę musiała po tym wydarzeniu odpocząć psychicznie ale narazie nie mogę się doczekać. A po tym jak zobaczyłam ile w nich radości jak im to zaproponowałam- nic już nie jest ważne.  Z odwiedzin szkrabów na pewno nie zabraknie fotorelacji. A jeśli znacie jakieś fajne i niedrogie atrakcje we Wro dla dzieciaków w wieku 4-12 to piszcie :)

Pozdrawiam z mojego fioletowego azylu.



poniedziałek, 24 listopada 2014

A człowieka coraz mniej ?

Uśmiecham się na zewnątrz. Wewnątrz rozlatuje się na kawałki. W minionym tygodniu razem z Babcią- umarła cząstka mnie. I kiedy jestem wśród ludzi, chyba czerpię ich energię, zapominam, na chwilkę, choćby na sekundę. Jakoś żyję, resztką sił. Mamę zostawiłam w domu. Z takim samym problemem jak mój. Gorzej gdy wracam do mieszkania. A tu? Pustka. Wszystkie drzwi zamknięte. Wszystkie głowy obrócone tylko na swoje sprawy. Tyle ludzi, a człowieka coraz mniej. Gdzie popełniłam błąd rozdając swoje szczere uczucia innym, że teraz nie mam wzajemności ? Gdzie to COŚ, co kiedyś nazywałam zrozumieniem i współczuciem? Potrzebuję tylko ludzkiego ciepła. Nigdy nie myślałam, że to tak wiele.


czwartek, 20 listopada 2014

Pustka

Już nie płaczę. Wszystko już wylane. Tylko nie mam siły. Tylko ta pustka. Ta wielka, nie dająca się niczym zalepić- pustka. Po niej. Po niej, która nauczyła mnie co to bezwarunkowa miłość. Zabierała w niezapomniane podróże pociągiem, przez pół kraju. Po tej, która martwiła się o każdego z osobna najbardziej na świecie. Której poczucie humoru nie da się porównać do niczego. Po silnej, pięknej i zaradnej kobiecie. Która lubiła mecze, komentowała gale bokserskie lepiej niż speaker telewizyjny i razem ze mną zachwycała się łyżwiarstwem figurowym. Pustka po tej, która piekła ciasta i torty znane w całym miasteczku. I boję się. Tak bardzo sie teraz boję. Boję się chłodu jej pięknych, delikatnych rąk. Pokrytych delikatną siateczką drobnych zmarszczek. I nie wiem, czy będę potrafiła spojrzeć na jej powieki, które już nigdy się nie otworzą. I usta, które już nigdy nic do mnie nie powiedzą.
Miałaś jeszcze wzruszyć się na moim ślubie.
Miałaś kołysać do snu moje dzieci.
Miałaś jeszcze tak dużo do zrobienia.
Nie rozumiem tylko dlaczego Ten z góry dał Ci za mało czasu...

poniedziałek, 3 listopada 2014

Veni, vidi, ... vici?

Jesień wywołuje u mnie tak dużo różnych uczuć, że momentami zastanawiam się jak to wszystko się we mnie mieści. Oprócz tego, że często dostaję zwyczajnej głupawki ze zmęczenia, a najczęściej po 10 godzinach spędzonych w pracy- zaczyna mnie czasem łapać typowa nostalgia. Ale stwierdziłam, że to już staję się nudne i zrezygnuję z zagłębiania się w to zjawisko. Kurwa, serio, ile się można nad sobą użalać Nuckowska? Postanowione. Właśnie jestem w trakcie tłumaczenia 20-sto stronicowego artykułu naukowego, co pokazało mi jedynie na jak niskim poziomie jest mój angielski. Jeden wielki dramat. I naprawdę, jeżeli się za siebie nie wezmę, to do końca życia będę podawać ludziom kalosze za pięć stów zamiast je kupować. Dobra, bez jaj. Chyba nie ma tak wysokiego miejsca na Ziemi, z którego musiałabym upaść na głowę, żeby kupić gumowce za 560 zł. Nie ma i już.
Z innej beczki- nareszcie odwiedziłam moje Strońskie strony (???). Podsumować to można słowami: veni, vidi, ale chyba nie do końca vici. Oprócz tego, że nawpieprzałam się kopytek z sosem w ilości przekraczającej zdrowy rozsądek, to jak przystało na początek listopada- byłam na cmentarzu. I mimo, że naprawdę chciałabym napisać, że atmosfera była sprzyjająca rozmyślaniu i zatrzymaniu się na moment, kiedy tak pędzimy przez życie- to nie napiszę, bo bym skłamała. Rewia mody pełną gębą była jednak sprawą ważniejszą. I mimo wielu nowości takich jak przerażające ilości panterki, złotych zamków wszywanych wszędzie gdzie się da i jeszcze wyższych obcasów, dało się też zauważyć niegasnące sentymenty do polskich cmentarnych tradycji. W skrócie: co z tego, że jest kurwa 20 stopni w słońcu- włożę zimową kurtkę, bo mnie stać ! Co spowodowało mniej więcej tyle, że czułam się jak debil i kompletny przegryw w swojej jesiennej kurtce, gdzie zewsząd otaczały mnie puchówki, futerka i kozaki siegające ud okrytych rajstopami w wymyślne wzory. Już nie będę zagłębiać się w temat ludzi obecnych nad grobami tylko raz do roku. I tego, że w takim razie wyglądają jakby chcieli nadrobić te 365 dni do tego stopnia, że zza mrugających, ledowych, laserowych i chuj wie jakich zniczy, słodkich kwiatuszków i wianuszków nie widać nagrobka. Po prostu o tym nie wspomnę, bo wywołuję to u mnie nowy i bardzo silny rodzaj irytacji.
Kończę marudzić i wracam do pracy. Z Bogiem!

środa, 22 października 2014

Woody Allen pomaga

Przyznaję. Czasem cierpię na ból dupy i to wcale nieprzeciętny. Dobrym określeniem mojego charakteru jest też typowy "pies ogrodnika". Na szczęście te wkurwiające nawet mnie samą ułomności, wkradają się do mojego umysłu tylko na chwilę. A przynajmniej staram się żeby to była chwila. I chociaż wiele wysiłku kosztuje mnie żeby się ich pozbyć- jakoś się za każdym razem udaję. Po krótkim albo trochę dłuższym czasie. Bywam zazdrosna. O ludzi. O ich relacje i to że ja nie potrafię takich stworzyć. Jestem poniekąd dziwakiem i strasznie ciężko mi stworzyć relację opartą na dobrych fundamentach. Wydaję mi się, że to moje dziwne JA tak bardzo odstrasza. I wcale się nie dziwię. Ta parszywa pogoda uwydatnia tylko wszystkie moje wady, które i tak są wystarczająco denerwujące. Potrzebuję relaksu. I mimo, że "Obrona szaleństwa" Woody'ego Allena działa jak optymistyczny plaster miodu na moje zestresowane serce, to przydało by się coś jeszcze.

wschód słońca na Ślęży
kiedy to przejmowałam się maturą, a nie licencjatem.


wtorek, 21 października 2014

Only hate the road when you're missing home.

To ciekawe jak z dnia na dzień zmieniają nam się wszystkim priorytety. Naturalne jest to, że wszyscy się zmieniamy. Świetne jest szczególnie to, że większość z nas cały czas, nieustannie się rozwija. Wkraczamy w coraz poważniejsze sprawy. Jedną nogą stoimy w uczelnianej, trochę smarkatej jeszcze rzeczywistości, drugą zaś- nie oszukujmy się, w świecie gdzie nikt nie będzie nam pobłażał jeżeli zapomnimy pracy domowej. Smuci mnie jednak jedna rzecz. Kiedy ze zmieniającymi się priorytetami, zmienia się nasze postrzeganie drugiego człowieka. Człowiek nigdy nie powinien być traktowany jako cel sam w sobie. Jako "punkt do zaliczenia", że tak to niefortunnie nazwę. Jako etap, lub element etapu życia, na którym aktualnie jesteśmy. Każda pojedyncza istota, którą spotykasz na swojej drodze, a co ważniejsze- w jakimś stopniu uczestniczysz, bądź uczestniczyłeś w jej życiu powinna być niezmiennie priorytetem. Nie można zamykając pewien etap życia- zamknąć się na ludzi, których wtedy spotkałeś. Chcąc, nie chcąc oddziałowujemy na siebie bardziej niż mogłoby nam się wydawać. I każdy gest, każde słowo i ruch mówi o Nas więcej niż myślimy. Ktoś, kto kiedykolwiek bawił się uczuciami, bądź manipulował kimkolwiek jest dla mnie kompletnym zerem. I nic tego nie zmieni. Bo chyba nie ma wytłumaczenia dla czegoś co pozostawia ślady w naszych wspomnieniach, często do końca życia ?

Odwiedzili mnie dzisiaj rodzice. Po miesiącu w końcu mogłam z nimi pogadać i pośmiać się, bez pośrednictwa sieci komórkowej. Słoiki, słoikami. Nic nie zastąpi uczucia matczynego uścisku i ojcowskiego pocałunku w czoło. Nic.

A mojej kochanej Babci Basi- dziękuję za pyszny jabłecznik ! :)

czwartek, 9 października 2014

Maraton start!

Wiesz, że dzień będzie dobry, gdy rano dostajesz zdjęcie kota z dziwnym podpisem, od Marco Polo... Tak z innej beczki- mam pracę. Cały etat, więc chyba mnie pogrzało ale muszę dać radę. Obuwniczy again ! Z tą różnicą, że nie ruski i każdego mojego kroku nie śledzi kamera. Zaczyna się mój zajebisty maraton pod tytułem "szkoła, praca, dom, praca licencjacka". Ale niezmiernie mi ulżyło, że znowu mogę odciążyć rodziców, w związku z tym poczuć się trochę lepiej. I tak sobie żyję i jeżdżę obijając się o nijakich ludzi w tramwajach i autobusach. Zastanawia mnie dlaczego ludzie są tak cholernie ospali i ewidentnie nic im się nie chce. Młodzi ludzie. Nie mówię o starszych, z których zmęczenie i stres można wyczytać z każdej zmarszczki na twarzy, a ciężką pracę z każdego odcisku i każdej blizny na dłoniach. A tu dwie zdrowe ręce, dwie zdrowe nogi, brak nadciśnienia, chorób serca i żylaków. W pamięci brak wspomnień epoki PRL, albo nawet i wojny. A jednak coś jest nie tak. Jakby im brakowało rozrusznika. Mam wrażenie, że z pokolenia na pokolenie wyrasta nam coraz więcej anemicznych, jakby niekompletnych ludzi. Tylko zrobić co trzeba, obrócić się dupą i spać. Nic dla siebie, nic dla innych. Nic mnie bardziej nie wkurwia niż zmęczony życiem 16-latek. On jest zmęczony, rozumiecie ? Zmęczony, bo musi zapakować do plecaka książki, które kupił mu tato, musi zapakować kanapki, które zrobiła mu mama, musi naskrobać parę słów w zeszycie, które poda nauczyciel, w końcu musi też zjeść obiad podany pod nos. W cholerę męczące życie. I siedzi TO takie przed komputerem i z jego zmęczonego ciała wylewa się jad w kretyńskich komentarzach, na wszystkich portalach, na które można się tylko zalogować z jego wielkiego telefonu, na który na pewno sam nie zapracował. Albo ktoś tu się naoglądał za dużo "The Walking Dead" albo nie wiem co się dzieje, ale obudźcie się !

A do Grecji, to my jeszcze wrócimy. Może nie na Korfu, nie do Kavos, ale Rhodos bym odwiedziła jak najbardziej :)

niedziela, 5 października 2014

Dorastanie- robisz to dobrze

Intensywnie szukam pracy. A w międzyczasie zdążyłam posprzątać całe mieszkanie, łącznie z wywróceniem do góry nogami półek w kuchni i pokoju. I opłacało się, bo znalazłam plik płyt ze zdjęciami 2006-2009. Powoli zgrywa się wszystko na dysk i chmurę, bo mam tendencję do gubienia takich rzeczy jak płyty. Jedyne co mi przychodzi na myśl po obejrzeniu połowy zdjęć to " Dorastanie- robisz to dobrze". Uwierzcie. Mimo, że nie wyglądam jak gwiazda filmowa- było dużo gorzej. Ogólnie dziś poczułam się bardzo dorośle, żeby nie powiedzieć staro. Moja chrześnica jest pierwszoklasistką, a ja nie wiem gdzie się podziało te 6 lat odkąd się urodziła. Druga siostrzenica niedługo skończy podstawówkę, a najmłodsza Iga- już w przedszkolu. Czuję jak czas ucieka mi między palcami i tak bardzo chciałabym mieć go więcej.

moja gwiazda z mikrofonem :)

Generalnie w dalszym ciągu czekam na wenę do napisania posta w starym stylu i coś czuję, że jak tylko zacznę częściej jeździć komunikacja miejską- temat przyjdzie sam. Powinnam chyba napisać podziękowanie do wrocławskiego MPK za to ile mi daje inspiracji. A tymczasem łapcie trochę perełek zdjęciowych ( tylko dla odważnych):

2006- i chyba mój ostatni obóz taneczny z Hand to Hand
2007- czyli jakie miałam ciało gdy intensywnie tańczyłam, to już chyba nie wróci :D

a czas na przerwach umilałam sobie w ten sposób :)

2009 ? czasy naturalnego blondu na głowie i całych dni 
spędzanych w parku z Magdą i B.



2009- aparat i proste już zębiska ! :)

Jestem dopiero w połowie zdjęć no i nie wszystkie nadają się do publikacji. Ale po rozmowie z Bartkiem, z którym znam się od pierwszej klasy podstawówki- ba! nawet razem nas posadzili w ławce, stwierdziliśmy zgodnie, że to się nazywa dorastanie zrobione dobrze :D 

dystans do siebie to dobra rzecz, pamiętajcie :)

wtorek, 30 września 2014

Guess who...

Siedziałam na brzegu krzesła, tak jakbym bała się, że jak tylko przesunę się o milimetr dalej, zapadnę się w miękką strukturę i moje krótkie nogi nie sięgną podłogi. Poza tym bałam się ruszyć, bałam się spłoszyć tą chwilę. Zdawało mi się, że nawet mój oddech może wszystko zburzyć, dlatego wstrzymywałam go jak najdłużej. Co w efekcie przysporzyło mi kolejną dawkę zawrotów głowy, odbierających mi resztkę zdrowego rozsądku. Siedziałam jak spłoszone zwierzę, wpatrujące się w oprawce, który zaraz miał strzelić. Tylko, że On nie miał broni w zwyczajnym tego słowa znaczeniu. Miał oczy. Duże i jakby trochę smutne. Nigdy nie miękły mi nogi na widok mięśni, grubego portfela i drogiego zegarka. Tylko spojrzenie tak na mnie działa. I uśmiech spod smutnych oczu, zapadający w pamięć na długie miesiące. Nie wiem czy kocha się raz. Jeśli tak, to czym było moje pierwsze niewinne uczucie ? Jeśli nie, to skąd pewność, że teraz kocham naprawdę ? Niepewność, którą miałam zaszczepioną w sercu od dziecka, teraz triumfowała z nową siłą. Siedziałam naprzeciw Niego i powoli wracały mi zmysły. Endorfiny opuszczały moje ciało wraz z nadzieją na spokojną noc. Chciałam wyjść jak najszybciej. I chciałam zostać jak najdłużej.


niedziela, 14 września 2014

I survived Kavos !

Wróciłam. I jak dotąd- nie wiem od czego zacząć mój wywód o wakacjach. Kiedy wjeżdżaliśmy autokarem do zajebiście zachmurzonych Włoch podłamałam się i byłam pewna, że cały wyjazd upłynie mi pod deszczową chmurką. Ale nie. Kiedy po bitych dwóch dobach podróży- najpierw autokarem, a później promem jednym i drugim- postawiłam swoje zmęczone nogi na wyspie Korfu, wszystko mi przeszło. Uderzyło nas gorące, śródziemnomorskie powietrze przesiąknięte zapachem drzewek oliwnych. Coś pięknego dla mnie, kochającej oliwki we wszelkiej postaci. Byłam w końcu w Grecji ! W dodatku obok mnie stał P., trzymając mnie za rękę, wdychał razem ze mną to powietrze i tak jak ja-nie wierzył, że po ponad 4 latach związku udało nam się wyjechać na wspólne wakacje. Tylko, że nie do końca wiedzieliśmy gdzie jesteśmy :D Oprócz urokliwych greckich tawern, uliczek i kojącego szumu Morza Jońskiego, szybko musieliśmy przestawić się na nieco inny tryb życia. Wiedziałam, że wyjazd ze Student Travel wiążę się z imprezami i bardzo fajnie. Ale miasto Kavos to wieczna, codzienna impreza. Jeśli ktoś nie wierzy polecam parę odcinków "What happens in Kavos". My doświadczyliśmy tego w wersji light, bo poza sezonem. Mimo tego- brytyjczycy wszędzie, english breakfast dostaniesz na każdym rogu i wszelkie udogodnienia dla rozpuszczonej, nie znającej hamulców młodzieży z UK. Od 1 w nocy Kavos zamieniało się w wielki klub. W dzień wracało do spokojnej, przystępniejszej formy. Wśród english breakfast udało nam się znaleźć typowo greckich dań: wyśmienitej mousaki, świetnej jagnięciny i kalmarów, co do których miałam sporo wątpliwości. Nie jestem w stanie opisać tego wszystkiego w jednym poście. I myślę, że trochę zajmie mi dojście do siebie :)














wtorek, 26 sierpnia 2014

Zdycham sobie

Egzystuję. Inaczej nie da się nazwać tego stanu. Po rodzinnej imprezie, na której bawiłam się o niebo lepiej niż w tych wszystkich zatłoczonych klubach (nie wspominając o cholernym dymie papierosowym), została mi choroba. Myślałam, że ból gardła to tylko efekt zimnych drinków i śpiewów. Otóż nie koniecznie. Bo do bólu gardła dołączyło już chyba wszystko co możliwe. I tak tylko z moich codziennych przyjemności pozostała mi herbata, gripex, chusteczka i znienawidzoy spray do nosa. Co z tego, że bez niego bym się udusiła. Co za dureń wymyślił spray, który ma taką moc, że mam wrażenie, że dostaje się do mojego mózgu. Inna sprawa, że mam ochotę napisać list pełen żalu ("bulu i nadziejj"i też), do producentów wszystkich chusteczek. Na cholerę moi drodzy, te cholerne wytłaczane wzorki na wszystkich brzegach chusteczek ? Jeżeli nie po to, żebym miała jeszcze bardziej pozdzierany i czerwony nos- to nie widzę innego powodu. Nie, nie będę już narzekać. Potrzebuję tylko dobrej książki. Bo po tym jak przemyślałam już pół swojego życia leżąc w łóżku- chciałabym wejść w świat książki,w którym będzie zdecydowanie mniej melodramatów i mniej podjętych złych decyzji.
Priorytetem jest to żeby wyleczyć się do wyjazdu. 5 dni !
Szkoda, że nie mogę pochwalić się takim zdrowiem jak w zeszłym roku:




piątek, 22 sierpnia 2014

autumn...?

Zaczynam marznąć. Krótkie spodenki, w które wbijam się jak tylko wchodzę do domu, coraz częściej są zamieniane na długi dres. Gdy wychodzę rano do pracy, kurtka jest elementem niezbędnym. Sandałki zamieniłam na trampki już tydzień temu. Wniosek jest jeden- lato nam się kończy. A ja nie wiem kiedy mi to wszystko zleciało. Został mi tylko tydzień praktyk i tak naprawdę cholernie mi z tym źle. Atmosfera jaką tworzą tam Ci ludzie i to, że znalazła się osoba, która miała chęci mnie czegoś nauczyć sprawiła, że nie mam ochoty wracać na salę wykładową. Milion razy słyszałam, że praktyki trzeba tylko "odbębnić", no i "pewnie będziesz parzyć kawę" na zmianę z "posegregujesz im papiery i tyle". Psikus moi mili. Momentami szczęście się do mnie uśmiecha. Poza tym uważam, że ten okres jest bardzo potrzebny każdemu. To jest jedyna okazja żeby zastanowić się czy naprawdę chcesz w tym siedzieć przez resztę swojego życia. Nie ma chyba nic gorszego niż spełnianie nie swoich ambicji albo studiowanie tylko po to żeby studiować. I smutne jest to, że znam minimum 10 takich osób na moim roku. Żyjemy w kraju, w którym studia nie zapewniają Ci pracy marzeń. Więc jeśli nie chcesz- nie studiuj. Wybrałam tą, a nie inną drogę, bo cholernie lubię wdrażać się w nowe rzeczy i uczyć się ich od podstaw. Przewinął się przez moje życie teatr, gitara. Gdzieś na dni komody leży dyplom z PSM, w liceum w końcu ogarnęłam matematykę, dzięki wspaniałej wychowawczyni. A przez całe dwa miesiące praktyk bawiłam się w spedytora. Nie lubię ludzi, którzy mimo marudzenia tkwią przez całe życie w jednym punkcie. Nie chcesz tak żyć ? Działaj, zmieniaj się, kreuj swój własny świat. U mnie wszystko się zmienia co parę lat. Chciałabym tylko, żeby jedno w tym moim życiu było pewne. LUDZIE. Do których w końcu będę mogła mieć 100% zaufania.

PS. Rodzina mi się znowu powiększyła, witamy na świecie Haniu !

A gdy nam się nudzi, powstają takie durne zdjęcia :









Jutro do domciu,
a do wyjazdu: 9 krótkich dni.... :) 

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

czysta milosc

Uwielbiam dzieci. Zabójcze miny i uśmiech. I ta szczerość w błyszczących, wielkich oczach. Zero fałszywości i ogrom ufności. Tylko po co ? Skoro w dorosłym życiu to naiwne zaufanie okazuję się tylko kulą u nogi. Mam miękkie serce, dlatego z dnia na dzień mam też coraz twardszą dupę. Mimo wszystko uwielbiam spędzać czas z dziećmi i widzieć jak roztaczają wokół siebie wszystko co najlepsze. Momentami przeraża mnie mój instynkt macierzyński i to, że bez żadnego problemu mogłabym już tulić do serducha moje własne maleństwo. Powstrzymuję mnie tylko i wyłącznie zdrowy rozsądek. I tak jeszcze pozostanie dobrych kilka lat.
Weekend spędzony w domu, wśród bardzo starych zdjęć. Moja mama, która jest dla mnie najpiękniejszą kobietą na świecie (wewnętrznie i zewnętrznie) nigdy nie przestanie mnie zachwycać. Uwielbiam to, że jest dla mnie oparciem, potrafi mnie ustawić do pionu, ale jest też dla mnie prawdziwą przyjaciółką. Wie wszystko i jeszcze więcej. Oprócz tego, że chce osiągnąć w życiu jakieś materialne, mało ważne cele, chcę być taką matką jaką moja mama jest dla mnie. Czyli najlepszą na świecie.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

keep calm and do more squats

Właśnie od 45 minut zbieram się do abs i zebrać się nie mogę. Przysiady jak narazie idą prawie idealnie. Nie byłabym sobą gdybym nie zawaliła chociaż jednego dnia. Gdy przyjeżdżam do domu- moje życie przewraca się momentalnie i wszystkie moje postanowienia szlag trafia. Dlatego, mimo, że serce ciągnie mnie tam- rozsądek i wskazówka wagi rozkazuje abym częściej była tutaj. Moje wpisy będą teraz mocno ograniczone i mało wartościowe. Więc dla tych, którzy tego nie mogą przetrawić- zapraszam w połowie września.
Mój parszywy humor ulotnił się, jak tylko wygadałam się mamie. No dobra, Been koniec końców również stanął na wysokości zadania. Swoją drogą zauważyłam, że gdy opowiadam facetowi o swoich babskich "problemach" typu obrabianie dupy, nagle staja się tak błahe, że przestaje się nimi przejmować. I to jest jeden z większych plusów tego, że mam taką możliwość. Takie nawet nieświadome doprowadzenie mnie do porządku. Męski, prosty ale wcale nie banalny punkt widzenia jest mega potrzebny w moim życiu i zawsze będę to powtarzać.


Tak sobie teraz wygląda mój wielgachny tyłek. Z uporem- ale powoli się podnosi. Nigdy nie byłam i nie będę nawet w kilku procentach idealna, ale wygląda to lepiej niż pod koniec lipca. Więc dziewczęta- nie marudzimy tylko bierzemy się do roboty. Do pierwszych wspólnych wakacji : 20 dni !

sobota, 9 sierpnia 2014

be...was...been..

Ostatni czas uświadomił mi jaka jestem cholernie naiwna. I zamiast uczyć się na błędach- dalej naiwnie myślę, że mogę liczyć na innych. Kiedy komuś zaufam, oddaje się w stu procentach. I co ? I głupiutko , w duszy myślę, że ludzie zrobią to samo dla mnie. Dzisiejszy wieczór przyniósł kolejną zadrę, której długo nie zapomnę. "Jakie to uczucie, gdy zawodzi człowiek ?" Okropne. A jakie to uczucie kiedy zawodzą wszyscy po kolei ? Nadejdzie dzień taki jak dzisiaj, że nie będę miała do kogo japy otworzyć. Albo wypłakać się z nerwów. Potrzebuję kogoś tu i teraz. W moich czterech wrzosowych ścianach, w zielonym domu gdzieś na końcu świata. I to takie kurewsko żałosne, że zamiast wypłakiwać żale z całego miesiąca na czyimś ramieniu- robię to na blogu. Stukając w klawiaturę. Dobijcie mnie.
Been i ja. Kiedyś było prościej.


środa, 6 sierpnia 2014

gruby grubas

Dziś coś dla ciała. Stresujący dzień, który muszę jakoś odreagować. Nos może zapamiętać 50 000 różnych zapachów. Mój pamięta sporo, ale najbardziej jeden. Jeszcze z czasów gimnazjalnych czyli jak byłam jeszcze tak naprawdę smarkatą małolatą. I chociaż więcej go sobie wyobrażam niż pamiętam, chyba nie zapomnę tego do końca życia. Tak. Mam fioła na punkcie zapachów. Mogłabym mieć takiego samego fioła na punkcie ćwiczeń. Albo zdrowego jedzenia. Niestety- nie wyszło. Jak do tej pory po raz chyba piąty zaczęłam 30 days squat challenge. I wygląda to tak:


Tak, wiem. Zajebista strzałeczka. Jak do tej pory to idzie zgodnie z planem. Szkoda tylko, że jak zawsze budzę się z ręką w nocniku. Miesiąc do wyjazdu a ja się opamiętałam, że wyglądam jak kupa. Tak bardzo chciałabym, żeby zdrowy tryb życia wszedł mi w krew. A nie żeby były to tylko kilkutygodniowe wyskoki. Po prostu chciałabym lepiej wyglądać, bo dla wiadomości wszystkich obrabiających mi moją wielką dupę- mam lustro i wiem jak wyglądam. Z tym, że wygląd to jedna sprawa, a ocenianie kogoś przez pryzmat jego wyglądu to zupełnie inna sprawa. I nie mówię tu tylko o sobie. Dla takich ludzi- nie mam tolerancji. Podobnie jak dla tych, którzy nie potrafią powiedzieć prawdy prosto w oczy. Dziś w pracy, poziom stresu w moim organizmie sięgnął trochę ponad normę. Kierownik tylko zaklął i wrócił do pracy. Trzeba się przyzwyczaić Kasiu. Tyle. Swoją drogą już się smucę, że zostały mi tylko 3 tyg. praktyk.
A tak z innej beczki, w końcu mam ładowarkę do aparatu. Wczoraj przyszła, a dziś zepsuły mi się słuchawki do telefonu. Nie wmówicie mi, że nie jestem chodzącą kupą pecha ... ;)

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

honesty, serio

Czasem w mojej głowie dzieje się tak, że jeden malutki impuls, jakaś błahostka przelewa czarę goryczy zbieraną nawet pół roku. Dzisiaj jedna z nich się przelała. Bo siedzę sama w domu, bo myślę o różnych rzeczach, analizuję rozmowy z poprzedniego weekendu. I stało się. Nie tak dawno pisałam, że staram się być fair. Co nie znaczy, że jestem święta i czekam na beatyfikację. Po prostu, po ludzku się staram. Nie chcę już więcej plątać się w jakieś dziwne sprawy. Bo byłam okropna i plotłam straszne rzeczy. I obiecałam sobie, że zamknę w końcu ten mój niewyparzony dziób i zacznę patrzeć na siebie, dopiero później będę krytykować innych. Szczególnie, że jakieś pół roku temu życie pokazało mi najbardziej fałszywą osobę w moim otoczeniu. I pamiętam jak to wtedy zabolało, do granic możliwości. Szczególnie, że robiłam z siebie idiotkę, starając się być z tą osobą w dobrych relacjach. Powiem więcej- znowu zaczęłam jej ufać. Znowu się nie udało i muszę to sobie powiedzieć prostu w oczy. I nie wiem czy jest sens na siłę się starać dla kogoś, kto permanentnie za plecami wbija Ci w plecy małe ale jakże cholernie bolesne szpile. Nawet mój P. mówił mi żebym na nią uważała, a ja dalej swoje. Bo przecież jak powtarzał mi kiedyś Been- jestem masochistką. Spędziłam dobry miesiąc na przekonywaniu P., że się zmieniła, że teraz będzie dobrze i że na pewno można jej bardziej zaufać. I kurwa znowu się nabrałam. Znowu tak cholernie zadziwiło mnie jak bardzo ludzie potrafią być dwulicowi. I dotarło do mnie z podwójną mocą, że ludzie nie przestaną mnie zadziwiać i zasmucać. I pewnie zaraz jebnę się pod kocyk z jakimś smutnym filmem na laptopie. Żałosne ? Trudno. Przynajmniej jestem prawdziwa.


__I WANT HONESTY__

serio. i jeśli nie jesteś w stanie mi tego dać- wal się.

piątek, 1 sierpnia 2014

awesome summer time

Lubie lato. Słońce i letnie wieczory bez bluz, kurtek i długich spodni. Długie dni i wieczorne grille i ogniska. Brązowe i zielone butelki z bąbelkowym trunkiem. Rześkie poranki.... A teraz z tej idyllicznej wręcz wersji lata, przerzućmy się w naszą rzeczywistość. Miejską rzeczywistość, żeby było ciekawiej i bardziej brutalnie. Rano budzi Cię słońce. Tak, to małe, śliczne, palące niemiłosiernie już od 7 rano cholerstwo.Jego coraz większe wkurwiające promyczki padają Ci prosto na twarz, w okolice oczu oczywiście. Już jest milutko. Kiedy się już dostatecznie obudzisz zdajesz sobie sprawę, że poranek wcale nie jest rześki.W sensie dosłownym zjednałeś się z częściami garderoby w których spałeś. Jeśli wgl w tej duchocie udało Ci się zasnąć. Jeśli śpisz nago- najprawdopodobniej jesteś sklejony z prześcieradłem w najmniej widowiskowym stylu. Po nieodzownym prysznicu i doprowadzeniu swojego poturbowanego i posklejanego ciała do użytku- wychodzisz. Trzeba korzystać z pogody, albo po prostu iść do pracy. Na przystanku okazuje się, że tramwaj z klimatyzacją będzie za 20 minut. Bo przecież mamy we Wrocławiu aż trzy takie linie. Więc wsiadasz w pierwszy jaki podjeżdża na przystanek. Ten z pewnością nie ma klimatyzacji, co da się odczuć przez zapach buchający ze środka. Wykręca Ci nos, oczy zachodzą łzami, jakbyś pokroił w piórka 3 kg cebuli ale chcąc nie chcąc ruszasz w siną dal. Świeżego powietrza zaczerpniętego na przystanku starcza na 20 sekund. Później jest już tylko gorzej. Uda przyklejone do plastikowych siedzeń albo wątpliwie przyjemne wdychanie aromatów spod podniesionych rąk, babcie roztaczające wokół siebie zatęchłą woń naftaliny, widok wżynających się w podstarzałe łydki "rajstopowych" podkolanówek, woń przetrawionego alkoholu wymieszana ze smrodem fajek i irytujące nastolatki pozbawione szkoły jakby otępiałe do reszty. Nie wspomnę o typowo kobiecych przyjemnościach, typu wydawanie 1/3 pieniędzy na maszynki do golenia, jeśli wolisz- możesz torturować się plastrami z woskiem, o zsuwających się stanikach bez ramiączek, i o tych wszystkich budowlańcach, którzy i tak Cię zaczepią choćbyś wyglądała jak Amanda Lepore-nieważne, ważne, że masz odsłonięte nogi.
Ale tak generalnie... to lubię lato :D



Do wyjazdu : 30 dni

czwartek, 24 lipca 2014

yes, i can

Pewien czas temu (dokładnie miesiąc temu) obiecałam sobie, że więcej czasu spędzę patrząc na swoje czyny, a nie na to co robią inni. Obiecałam sobie, że będę wypatrywać swoich błędów i będę zwracać uwagę na swoje problemy. Liczyłam, że skoro ja będę zachowywać się wobec ludzi bardziej fair, oni też tacy będą. Szczerze mówiąc, nawet sama ja wątpiłam w to, że wprowadzę to w życie. I w wzajemne korzyści z takiego układu. Każda taka próba zazwyczaj kończyła się fiaskiem. Od zawsze mimo starań wielką wagę przykładam do dbania o życie innych i niestety też do tego jak inni postrzegają mnie. Nie jaką jestem. Tylko jaka im się wydaję. Ale w maleńkim stopniu- udało się. I wyszło mi to na dobre bardziej niż myślałam. Wzajemnych korzyści może nie ma dużo, ale każda zmiana jest cenna jak cholera. Skupiłam się w tym miesiącu w dużej mierze na sobie. Egoistycznie? A dlaczego nie ? Dlaczego chociaż raz i chociaż na chwilę miałabym tego nie zrobić ? Jest w tym moim egoizmie miejsce dla kilku osób, to oczywiste. Ale naboru nie przewiduję. Za dużo mnie to kosztuje i jest nieopłacalne. Skupiam się na sobie i na ludziach, którzy biorąc coś ode mnie- dają mi coś w zamian. Dzisiaj mój kierownik stwierdził, że są mega zadowoleni z mojej pracy i mimo, że praktyki miały być bezpłatne- z pustymi rękami mnie nie zostawią. Cholera- miód na uszy. Bo nie dość, że strasznie lubię to co teraz robię, to dodatkowo da się to zauważyć i inni to doceniają. Jest mi teraz najlepiej. I tak to trwa już spory kawał czasu. Trochę się boję, że niedługo skończy się moja dobra passa, pryśnie to wszystko, a ja będę w wielkim szoku ale kij w to. Korzystam pełną piersią. Mimo, że małą ;)

Do wyjazdu: 38 dni . łiiiiii !
instagramowo-psie oczy.


poniedziałek, 21 lipca 2014

kurza stopa !


Mówcie co chcecie, ale moim zdaniem tak właśnie powinny wyglądać zdjęcia z wakacji. Nieważne gdzie, ważne Z KIM. Co ciekawe, nie spożyłam tego wieczoru ani grama alkoholu. Mimo, że moje oczy całkowicie zaprzeczają tej teorii. To był bardzo dobry dzień. Jeden z nielicznych kiedy całą grupą zebraliśmy się na wspólny wypad. Oby było tego więcej. 
Po wałkowaniu z P. tematu wakacji po raz setny, rozmyślaniu z mamą jak by to zrobić i liczeniu kasy na koncie- jest decyzja. Jedziemy z P. na nasze pierwsze wspólne wakacje. Urlop ma dopiero we wrześniu ale patrząc na to jak ucieka mi teraz czas, pewnie wyjedziemy nim zdążę się zorientować. Wybieramy się na jedną z greckich wysp. Oczywiście ze student travel (polecone i sprawdzone, więc niczego z ich strony się nie obawiam)- bo jest to chyba najtańsza, a jednocześnie najfajniejsza opcja. Swoją drogą nie myślałam, że Grecja jest taka piękna. Wracając do szarej rzeczywistości... Dzisiaj szukałam transportu do przewiezienia KURZEJ KUPY. Czy poniedziałek może być jeszcze lepszy ? ;D Mam nadzieję, że wtorek przyniesie równie ciekawe zadania. Moje życie w wakacje staje się tak nudne, że nawet nie mam na co za bardzo narzekać. Cwaniakujący w tramwaju 15-latkowie nawet nie podnoszą mi ciśnienia. No może odrobinę. Ale nie do tego stopnia żebym musiała wyżyć się tutaj. Mam nadzieję, że po tych wakacjach będę mogła napisać coś więcej niż to jak mi się żyję. Mój umysł i moja wena potrzebują odpoczynku. Tymczasem odliczam dni. Pozostało 42 do tego :



wtorek, 15 lipca 2014

senty(męty)


Będąc pewnego weekendu w domu- znalazłam ZŁOTE MYŚLI. Trochę śmiechu ale i jak na mnie przystało - mega duży wysyp wspomnień. Wpis mojego przyjaciela, który w odp. na pytanie "na ile procent mnie lubisz?", odpowiedział szczerze, że "80 %, nawet ja mam wady". Z rzeczy bardziej sentymentalnych... Pamiętam jak pierwszy raz zabrałam mojego P. na spacer, nad zalew w moim rodzinnym mieście. Byliśmy razem raptem kilka tygodni, może miesiąc.. ? Nieważne. Wbiegłam na samą górę wieżyczki i moim oczom ukazała się jedna z tych rzeczy, o których tak bardzo chciałam wtedy zapomnieć. Zakręciło mi się w głowie. Dlaczego ? W moim życiu nigdy nie było miejsca na banalne, słabe uczucia. Jeśli ktoś się w nim pojawiał na poważnie, pochłaniał każdą moją chwilę, każdy dzień, całą moją energię. Nie ważne czy był tego wart czy nie. Nie mam kogo za to winić. To cała ja i powinnam mieć pretensje tylko do siebie. Mimo tego, że nie żałuję tych wszystkich silnych uczuć, których wspomnienia będą gościły w moim sercu już chyba do końca, to momentami chciałabym pozbyć się ich wszystkich. Dlatego nie dziwne, że po kilku latach oddawania innemu człowiekowi całej siebie, tak cholernie dziwnie było mi na to patrzeć. Z nutką świeżego jeszcze gniewu i gorzkim posmakiem rozczarowania. Mimo pięknej znajomości, te kilkanaście czarnych liter wywoływało swego rodzaju ból. Dopiero gdy P. złapał mnie za rękę odzyskałam równowagę. Przez tą moją wkurwiającą naturę wbiłam sobie do głowy jedno. Ze wspomnieniami się nie walczy. Te bolesne trzeba  bardzo powoli oswajać, a z czasem można już ze spokojem o nich mówić. Jak teraz. 
Dosyć tego marudzenia.
 Spać.

piątek, 11 lipca 2014

Nic ciekawego

Wróciłam z pracy, dzisiaj mogę być z siebie dumna. Zleceń tak dużo, faktur tak dużo, roboty tak dużo. To lubię ! Ale żeby nie było za kolorowo, kiedy wysiadłam na moim osiedlu byłam nieco zdezorientowana i myślałam, że mamy festyn. Ewentualnie jakaś miejska forma dożynek. Plus, którym było to, że miałam sklep pod nosem, teraz przekształcił się w wielki minus. Przed sklepem stoi Pan, z bielutkimi jak perełki ząbkami i blond pasemkami, który wygląda bardziej jakby chciał reklamować gacie Calvina Kleina niż kabanosy ale chyba życie nie zostawiło mu wyboru. Obok niego jakaś dziewczyna prowadzi ambitne konkursy dla dzieciaków m.in. pod tytułem "kto więcej razy skoczy na skakance". Zastanawiam się czy w nagrodę będą kabanosy. Jeśli tak, to koniecznie muszę wziąć w tym udział. Tsaaa... Zapomniałabym o dmuchanym wielkim balonie z nazwą sieciówki. A to wszystko w rytm hitów dance i pop czyli kurwa moich ulubionych, zaraz pod moim oknem. SO FUN !

Ale już tak całkiem na poważnie zauważyłam, że z dnia na dzień coraz bardziej doceniam to wszystko co zrobili dla mnie rodzice. Od tego, że zawsze mam co jeść, przez kasę na naukę, aż po moje buty, bez których na dobrą sprawę mogłabym się obejść. Ja pyskowałam- oni wybaczali, ja się buntowałam- tato woził mnie na wszystkie zajęcia jakie chciała, byłam wredna dla mamy- kupowała mi moją kolejną zachciewajke, popełniałam milion błędów- zrobili wszystko żebym uczyła się tam gdzie chcę. Miłość rodzicielska to chyba uczucie, którego nigdy nie ogarnę swoim małym rozumkiem. DZIĘKUJĘ.A tak z przymrużeniem oka- największym osiągnięciem moich rodziców są chyba moje zęby i ta cała kasa w to włożona. Dziękuję, że nie wyglądam jak bóbr ! ;D






niedziela, 6 lipca 2014

Praktykantka

Ze stresem sięgającym już grubo ponad przeciętny poziom obudziłam się we wtorek, piętnaście minut przed budzikiem. Poranek był o dziwo wręcz idealny. Wymierzyłam sobie czas tak, że nawet nie zmarnowałam więcej niż dwóch minut oczekując na tramwaj. Przed firmą byłam za piętnaście dziewiąta czyli tak jak zaplanowałam. I jakież było moje zdziwienie gdy już od progu spotkałam młodą, sympatyczną, niewiele starszą ode mnie dziewczynę, która zaprowadziła mnie na pierwsze piętro. "Dzień dobry, ja dzisiaj miałam stawić się na praktyki". Wskazano mi wieeelkie biurko, z moim własnym komputerem i telefonem, który dzwoni coraz częściej i zaczynam się do niego powoli przyzwyczajać. Z drugiej strony ludzie dzwonią też na moją komórkę, więc przez te 4 dni nauczyłam się już jak ogarniać komputer i dwa telefony jednocześnie. Inna sprawa- chciałam zwrócić się do wszystkich czatujących na facebooku dzieciaków. Jeśli kiedykolwiek powiedziano wam, że marnujecie na tym czas- nie jest tak do końca. To się przyda, gdy w życiu zawodowym przyjdzie wam odpisywać na wiadomości przypuśćmy czterdziestu ludzi naraz. W dalszym ciągu jestem jeszcze trochę przerażona ale w odróżnieniu od studiów- uczę się teraz w końcu naprawdę przydatnych rzeczy. I nie sądziłam, że to jeszcze powiem ale- tak strasznie się cieszę, że jutro już poniedziałek!
Weekend w rodzinnym mieście, z P. tuż obok to zdecydowanie to czego mi było trzeba. I siedząc w piątek na ławce przed domem, sącząc piasta z rodzicami wpadłam na pomysł żeby w końcu ruszyć tyłek. Śnieżnik, a jak ! Tatko słysząc to stwierdził, że jeśli nie teraz to już nigdy nie da rady się tam wdrapać, a był na Śnieżniku 40 lat temu więc idzie z nami choćby nie wiem co. Do kompani dołączyły jeszcze moje dwie siostrzenice, w tym moja chrześnica, która pół drogi biegła kiedy my zasapani jak astmatycy ledwo powłóczyliśmy nogami. Oczywiście dostałam do niesienia jej piękny plecaczek i kilkoro mijających nas ludzi dziwnie na mnie patrzyło ale jakoś mnie to nie ruszało. Obiecałam sobie, że skoro nie mam kasy na wyjazd to niech to chociaż nie będą leniwe wakacje. I słowa dotrzymam.
Zdjęcia telefoniczne więc cudów nie ma.


 wspomniany plecaczek Mileny ;D


 tak... ona biegnie :)
























 włóczykij ucina sobie drzemkę na szczycie <3




oczywiście nie mogło zabraknąć małego deszczu 


 i naleśników w schronisku