poniedziałek, 3 listopada 2014

Veni, vidi, ... vici?

Jesień wywołuje u mnie tak dużo różnych uczuć, że momentami zastanawiam się jak to wszystko się we mnie mieści. Oprócz tego, że często dostaję zwyczajnej głupawki ze zmęczenia, a najczęściej po 10 godzinach spędzonych w pracy- zaczyna mnie czasem łapać typowa nostalgia. Ale stwierdziłam, że to już staję się nudne i zrezygnuję z zagłębiania się w to zjawisko. Kurwa, serio, ile się można nad sobą użalać Nuckowska? Postanowione. Właśnie jestem w trakcie tłumaczenia 20-sto stronicowego artykułu naukowego, co pokazało mi jedynie na jak niskim poziomie jest mój angielski. Jeden wielki dramat. I naprawdę, jeżeli się za siebie nie wezmę, to do końca życia będę podawać ludziom kalosze za pięć stów zamiast je kupować. Dobra, bez jaj. Chyba nie ma tak wysokiego miejsca na Ziemi, z którego musiałabym upaść na głowę, żeby kupić gumowce za 560 zł. Nie ma i już.
Z innej beczki- nareszcie odwiedziłam moje Strońskie strony (???). Podsumować to można słowami: veni, vidi, ale chyba nie do końca vici. Oprócz tego, że nawpieprzałam się kopytek z sosem w ilości przekraczającej zdrowy rozsądek, to jak przystało na początek listopada- byłam na cmentarzu. I mimo, że naprawdę chciałabym napisać, że atmosfera była sprzyjająca rozmyślaniu i zatrzymaniu się na moment, kiedy tak pędzimy przez życie- to nie napiszę, bo bym skłamała. Rewia mody pełną gębą była jednak sprawą ważniejszą. I mimo wielu nowości takich jak przerażające ilości panterki, złotych zamków wszywanych wszędzie gdzie się da i jeszcze wyższych obcasów, dało się też zauważyć niegasnące sentymenty do polskich cmentarnych tradycji. W skrócie: co z tego, że jest kurwa 20 stopni w słońcu- włożę zimową kurtkę, bo mnie stać ! Co spowodowało mniej więcej tyle, że czułam się jak debil i kompletny przegryw w swojej jesiennej kurtce, gdzie zewsząd otaczały mnie puchówki, futerka i kozaki siegające ud okrytych rajstopami w wymyślne wzory. Już nie będę zagłębiać się w temat ludzi obecnych nad grobami tylko raz do roku. I tego, że w takim razie wyglądają jakby chcieli nadrobić te 365 dni do tego stopnia, że zza mrugających, ledowych, laserowych i chuj wie jakich zniczy, słodkich kwiatuszków i wianuszków nie widać nagrobka. Po prostu o tym nie wspomnę, bo wywołuję to u mnie nowy i bardzo silny rodzaj irytacji.
Kończę marudzić i wracam do pracy. Z Bogiem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz