poniedziałek, 28 grudnia 2015

The day after day

Chciałabym stwierdzić, że wraz z minionymi Świętami, minęły też dni mojego obżarstwa. Ale na ten moment muszę jeszcze chyba trochę zapracować. Nad swoją silną wolą w szczególności. Dziś ruszyłam w końcu swój Świąteczny tyłek i wyruszyłam w 6 kilometrowy samotny obchód po moim miasteczku. Milion myśli na minutę i takie tam różne banały towarzyszące mi zawsze podczas tego typu spotkań ja vs ja.
Zapytano mnie ostatnio dlaczego poszłam do takiego liceum do jakiego poszłam. Mogłam zostać na miejscu i dojeżdżać zaledwie 7 km do pobliskiego, a zarazem bardzo dobrego zwykłego liceum. Ubzdurałam sobie w głowie teatr i fotografię (nie żałuje tej decyzji nawet w 1%). Byłam zakompleksiona. Niepewna siebie i pełna obaw o każdy kolejny krok. Ludzie, których tam spotkałam, atmosfera i nauczyciele ukształtowali 60% aktualnej mnie. Doceniam wszystkie chwile i każdą najdrobniejszą chwilę z osobna. Bo było mi to niesamowicie potrzebne. I wiecie co? Przypomniało mi się, że to w liceum dzięki mojej polonistce powstało pierwsze opowiadanie. Co ciekawe było to tylko jedno z miliona zadań domowych i nie sądziłam, że wyjdzie z tego coś ciekawego. Okazało się, że bez mojej wiedzy wylądowało w szkolnym roczniku. Niby nic a jedno pozytywne wspomnienie więcej w bagażu moich osobistych doświadczeń. Dlatego tam poszłam. Ot co! A oto moja grafomania wymyślona na podstawie "Dżumy" :)



wtorek, 10 listopada 2015

Zakonczyla prace w firmie:


I mimo iż wydawało mi się, że do tego czasu jeszcze minie sporo dni, to w moim życiu stuknął już miesiąc po kolejnej rewolucji. Na fejsie wyklikane "zakończyła pracę w firmie padbar". Co równoznaczne jest ze stwierdzeniem: rozpoczęła żywot człowieka -wstającego-, a nie -kładącego się spać- o nieludzkich porach. Wrocławski padbar pozostaje w moim sercu i pozostanie już chyba na zawsze i na nieszczęście dla mojej wątroby, będę go często odwiedzać <3
Ostatni miesiąc minął mi tak szybko, że nawet nie zdążyłam dobrze uświadomić sobie w jakim momencie mojego życia jestem teraz. Praca, a raczej staż zajmuje teraz 70% mojego życia i pochłania tyle samo moich myśli. Dzień po dniu oprócz miliona fascynujących spraw, które mam szczęscie poznawać, uświadamiam sobie jak mało wiem i jak bardzo do dupy są studia. Nie wszystkie rzecz jasna. Mowa o tych, które rzekomo mają Cię przygotować do danego zawodu. W zamian za wklepanie sobie do głowy kilkuset reguł otrzymujesz papier. Którym ewentualnie możesz później otrzeć sobie łzy (żeby nie powiedzieć dupę), gdy zdasz sobie sprawę, że nauka dopiero się zaczyna. Szczęście w nieszczęściu, że mnie to nie przeraża. Narazie chłonę każde słowo wypowiadane przez bardziej doświadczonych ode mnie i madrzejszych ludzi, a nocą śnią mi się pierścienie, tłoczki, zaślepki, śrubki i wszelkiego rodzaju zawory. Dla osoby, której największą życiową porażką byłoby stanie w miejscu i wykonywanie dzień w dzień tych samych obowiązków- ta praca to strzał w dziesiątkę. Jeśli tylko nie padnę któregoś dnia od biegania w obrzydliwych butach bhp. Tak po za tym- jest pięknie :)

A po 1,5 miesiąca byłam w Domu. Tak mam pięknie tam:




środa, 14 października 2015

Moja Basia


Potrafię się uśmiechać gdy o Tobie myślę. Lecz w tej samej chwili w oczach błyszczą łzy. Brakuje mi Ciebie Babciu. Każdego dnia tak samo mocno. Łapię się na łzach w najróżniejszych momentach. W tramwaju, za biurkiem, przy obiedzie. Minął już prawie rok, a ja nie czuję ulgi. Wiem, że czuwasz. Wiem, że jesteś. Ale tak bardzo brakuje mi Twoich oczu i rąk. Nie sądziłam dotąd, że dorosły człowiek może tak bardzo za kimś tęsknić.

Taka właśnie była moja "Babcia Basia". Gdy było trzeba- elegancka, w domu- w fartuchu i śmiesznych kapciach. Kobieta z zasadami, których kurczowo się trzymała. Jednocześnie wrażliwa i delikatna na cudzą krzywdę. Gdy ktoś zaszedł jej za skórę, nie zazdrościłam. Nie koloryzuje, nie wygładzam. Nie ma sensu. Dla mnie była idealna. I JEST. W każdym calu.

niedziela, 20 września 2015

Pokolenie "wszystko"

Jesteśmy pokoleniem plastikowych kart. Płacimy, odbijamy, zbliżamy, przesuwamy, pokazujemy, chowamy, ładujemy. Wszystko to kim jesteśmy opisują kawałki plastiku. Data i miejsce urodzenia, korzenie, dom rodzinny, wzrost,ilość zer na koncie,wypożyczone książki,rodzaj biletu, firma, uczelnia. Jesteśmy pokoleniem kuponów na fastfoody, pokoleniem, które nie pamięta PRL-u, wojny tym bardziej. Jeśli mamy w sobie ciekawość- wiemy, jeśli nie- to coś tak odległego, że nie warto. Za to jesteśmy pokoleniem, które żyje w czasach nie wojny, a ciągłego konfliktu. O rządzących, miejsca pracy, imigrantów, słodycze w sklepikach szkolnych. Jesteśmy pokoleniem, które myśli, że nie ma wojny, głodu i chorych ideologii na kształt nazizmu, ignorując to co dzieję się w Syrii, Korei Północnej, Chinach, Libii czy Sudanie.Jesteśmy pokoleniem znającym wszystkie nowinki techniczne, ignorując przy tym całą resztę. Jesteśmy pokoleniem nakręconym na znane marki.korporacje bez których nie możemy żyć. nike, adidas, milka, ikea, douglas, mcdonald, starbucks, facebook, instagram. Jesteśmy pokoleniem dziewczyn wyzwolonych i tych, które boją się odsłonić choćby ramię ze strachu przed krytyką, bo nie mieszczą się w wykutym w młodych umysłach modelu piękna. Jesteśmy pokoleniem ciętych komentarzy na forach. Pokoleniem, dla którego najlepsze czasy minęły już w latach 90-tych chociaż mamy dopiero po dwadzieścia kilka lat. Jesteśmy pokoleniem talent-show i funpage'y. Jesteśmy pokoleniem ewy chodakowskiej i karnetów na siłownie. Jesteśmy pokoleniem youtuberów, zagranicznych seriali. Jesteśmy pokoleniem najlepszym we wszystkim, jesteśmy nieomylni, nowocześni, wiemy czego chcemy i jednocześnie robimy wszystko, żeby nie dostać tego zbyt wcześnie.



wtorek, 1 września 2015

what should I write? what can I say?

1 września. i mimo, że ważniejszą kwestią do zapamiętania jest to, że to data rozpoczęcia II wojny światowej, to pojawiające się korki w mieście przypominają o czymś innym. fuckin shit. ile bym czasem dała żeby być uczennicą podstawówki/gimnazjum. nieistotne "problemy", nastoletnie "miłości", zero odpowiedzialności, obiadki spod maminej ręki, samochód z tatusiem na każde zawołanie i myśl, że wszystko co sobie tylko wymarzysz jest do wykonania. tu wychodzi na przeciw pani o imieniu RZECZYWISTOŚĆ wraz z DOROSŁOŚCIĄ. i okazuje się, że nie wszystko co sobie zaplanowałeś da się zrealizować. to, że żyjemy w Polsce dodatkowo komplikuje milion spraw. nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć jak działają u nas urzędy/policja/prawo/służba zdrowia.

skończyłam staż. moje podwójne życie dobiegło końca. z małą łezką w oku pożegnałam biuro na Okulickiego. chciałabym wiedzieć, w którą (metaforyczną) stronę teraz iść. biorąc pod uwagę fakt, że nie wiem nawet, na której uczelni chce zrobić magisterkę, jest to ogromny problem. czuję się jak cholerny dzieciak, którego jeszcze bardzo często trzeba prowadzić za rękę.

4 dni wolnego. jutro sweet home! <3




wtorek, 25 sierpnia 2015

.

alkohol tylko znieczula? czy bardzo powoli zabija w nas moralność? nie wiem. ale odkąd stanęłam za barem w charakterze barmanki, procenty we wszelakiej formie stały się mi bliższe. co nie znaczy, że mam nad nimi większą władzę i kontrolę. zamknę ten temat. szybciej niż go rozpoczęłam.

na tą chwilę to, co cieszy mnie najbardziej to masło do ciała o zapachu malinowej mamby i to, że mogę poświęcić wieczór na oglądanie "seksu w wielkim mieście". nie stać mnie na nic więcej. wydatki przekraczają mój skromny budżet. a sprawy, które muszę załatwić zajmują więcej czasu niż mam. dzisiaj odmówiła współpracy karta sim. a jako, że mój tatko jest właścicielem numeru- nowej nie dostałam. jestem bez kontaktu ze światem. bajecznie. pomarudzone.

jak tylko wyplącze się z tego wszystkiego i usiąde już z lekkim sercem w nowym mieszkaniu, posty staną się mądrzejsze. obiecuje. albo i nie. obietnice są do bani. koniec.

i cholernie tęsknie za pewną parą oczu.



piątek, 21 sierpnia 2015

zwykły post.

Cześć i czołem.

Ostatnio zastanawiałam się czy potrafię policzyć na palcach rzeczy/sprawy/hobby, które porzuciłam wraz z upływem czasu. Z powodu braku pewności siebie, samozaparcia, braku czasu czy też zwyczajnego lenistwa. I chyba nie potrafię. Za gitarę łapie się rzadko, bo resztki mojej wstydliwej natury nie pozwalają mi grać i śpiewać gdy za ścianą są współlokatorzy. Saksofon odpoczywa na szafie w moim rodzinnym domu i tkwi tam nieruszony już dobry rok. To mnie smuci chyba najbardziej bo naprawdę kochałam na nim grać. Wszystkie stresy odchodziły w ciągu kilku sekund. Taniec, który jak nic łączył przyjemne z pożytecznym. Po pierwsze ruszałam swój tłusty tyłek, po drugie- mogłam odreagować i myśleć tylko o tym co podpowiadało mi serducho. Teatr... Nie wiem nawet kiedy to wszystko przeleciało w moim życiu. A najdziwniejsze jest to, że po tym wszystkim nie zważając na nic- poszłam na logistykę. Z dnia na dzień zaskakuje sama siebie. Mój charakter w ciągu ostatnich paru lat przeżył taką metamorfozę, że nie powstydziłby się jej nawet sam Goku z całą ekipą TVN style. Ale nie o tym dzisiaj chciałam.
Od paru miesięcy żyję szybko. Może zbyt szybko. Dni przelatują mi między palcami i tylko jakieś ułamki wspomnień (albo posty na fejsie) sprawiają, że 45-minutowe podróże autobusem to czas na liczne przemyślenia. Jedni w moim przedziale wiekowym namiętnie się zaręczają i biorą śluby, inni mają już dzieci, jeszcze inni postanowili odpuścić sobie starania o godny byt w Polsce i nie najgorzej żyją sobie za granicami naszego pięknego kraju. A ja tkwię gdzieś po środku. I nie do końca wiem czy słusznie. Mimo silnych momentami odruchów macierzyńskich wiem, że sama jeszcze bardzo często zachowuje się jak dzieciak i nie powinnam zajmować się wychowaniem nowego człowieka. Zawrotnej kariery też nie robię, a momentami tracę wiarę w to, że ciężka praca i uczciwość kiedykolwiek się opłacała. Nic nie irytuje mnie bardziej jak to, że żadnej mojej samodzielnej decyzji nie jestem pewna tak na 100%. Może w moim życiu dopuściłam do siebie za dużo ludzi. A może było ich za mało.

Na tą chwilę mam za dużo, żeby umrzeć i za mało, żeby żyć tak jak bym chciała.



Jutro jadę do domu. Prawie całe dwa dni! Naładować akumulatory. Odetchnąć.A rozmowa z mamą zawsze rozjaśnia kilka spraw. Kilka na milion ale zawsze coś.

wtorek, 28 lipca 2015

Day off?

Od pewnego czasu w moim osobistym słowniku zwrot "wolny dzień" zwyczajnie nie istnieje albo zdarza się cholernie rzadko. Jeśli aktualnie nie robię drinów w moim kochanym padbarze, to jestem na stażu. I odwrotnie. Czasem kończy się na tym, że śpię 4 h na dobę, czasem szczęścia mam więcej. I chociaż dzielenie mojego życia na dwa zupełnie różne zajęcia jest dość fascynujące, to obawiam się nadejścia dnia, w którym nastąpi kryzys psychiczno-fizyczny. Mimo wszystko fajnie było by móc odwiedzić rodzinny dom częściej niż co 2 miesiące. Wakacje w tym roku też sobie odpuściłam. A raczej życie odpuściło je sobie za mnie. Nie ma czasu, kasy i jeszcze raz pieniędzy. Weekendowy wyjazd to coś, czym muszę się zadowolić- i zrobię to cholera jasna choćbym miała pęknąć. Jedyne co mi pozostaję to łapać słońce na padbarowym dachu i wstając o świcie, powtarzać sobie do znudzenia: "w grobie się wyśpisz Kaśka". Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie przejąć stylu życia i systemu spania od Nikola Tesli. Szkoda, że wraz ze skróceniem długości snu się nie mądrzeje, byłby to dla mnie jakiś pożytek.

mogę sobie tylko powspominać. damn :D

życzę Wam więcej wypoczynku niż mam sama.
adios.


środa, 8 lipca 2015

HIGH FIVE!



OBRONIONA. high five!

mam nadzieję, że moje życie odzyska teraz normalny bieg. co się nastresowałam to moje. wspomnień i tego co się nauczyłam nikt mi nie odbierze i to jest najważniejsze. te trzy lata oprócz wykształcenia dały mi coś więcej, coś czego nie zapomnę nigdy ;)

niedziela, 28 czerwca 2015

To be or... fuck this shit.

Dopadło i mnie zmęczenie materiału typowe dla końca semestru. I końca licencjatu moi mili. Obrona za jakieś 10 dni a ja mam huśtawkę nastrojów i raz się nią stresuje, a raz- olewam. Nieważne. 

Męczy mnie bardziej to, że wszyscy bierzemy udział w tym bezsensownym czasem wyścigu szczurów. Bo coraz częściej to nie nasz wybór tylko przymus, bo chcemy godnie żyć. Jakkolwiek każdy z nas to "godne życie" sobie zinterpretuje. Coraz częściej bardzo ciężko podjąć decyzję, która byłaby w 100% tylko nasza. Nie podyktowana tylko rozsądkiem i opiniami setek ludzi, którzy ostatecznie nie powinni nas obchodzić. A obchodzą- niestety. Wszyscy dookoła mówią nam co jest dobre, a co złe. Czasami mam wrażenie, że posiadanie własnego zdania zanika gdzieś w drodze ewolucji. Tymczasem racja jest jak dupa- każdy ma swoją i chciałabym żeby to było tak proste. Pomijając to, że nawet w internecie wyrażenie własnego ( w dodatku odmiennego) zdania wywołuje burzę (żeby nie rzec: gównoburzę). Naprawdę ciężko jest nam słuchać tylko siebie. Zewsząd słyszę, że na studia to tylko na polibudę, katole to sekta, humaniści to debile, najlepszy klub to bezsenność, musisz mieć new balance'y- koniecznie, iphone'a i kindle'a, najlepsi faceci to "drwale", a ignorowanie całego świata fit to zbrodnia. Gubię się w tym wszystkim i czasami sama się zastanawiam czy nie wpadłam w pułapkę pt. "a co ludzie powiedzą?". Moje marzenia z przed 6 lat diametralnie różnią się od tych, które mam teraz. Co gorsza- nie jestem pewna czy teraz mam marzenia czy są to tylko suche cele do odhaczenia. 

Tymczasem idę skleić prezentację na obronę- P

czwartek, 28 maja 2015

VHS bijacz!

Wzięłam się w końcu za ogarnięcie rodzinnego archiwum kaset VHS. Mniej więcej rok po moich narodzinach, tato kupił kamerę. Zabawka jak na tamte czasy przednia i rzekłabym, że do pozazdroszczenia. A, że w domu byłam najmłodsza- na początku filmowano głównie mnie. Lepszej pamiątki wymarzyć sobie nie mogłam. Teraz mam na taśmie dosłownie wszystko. Nagranie z każdych urodzin (aż do 6 lat), nagrania jak tańczę, śpiewam, płaczę, dłubię w nosie i robię siku.  Miło też wiedzieć, że chociaż jako dziecko byłam urocza. Na początek zgrana tylko jedna kaseta z braku funduszy. Niestety nasze rodzinne video wyzionęło ducha dawno temu i muszę powierzyć przegrywanie profesjonalistom. Pozostaje czekać.

W sobotę mój promotor zamierza złożyć podpisy na dokumentach do obrony. Staje się to wszystko przeraźliwie realistyczne. I zbliża się wielkimi krokami. Narazie jestem w fazie wyparcia.
Btw: CO DALEJ Z MOIM ŻYCIEM? Zauważyłam, że jestem tak podświadomie zestresowana, że nie myślę o niczym innym. Dlatego niemożliwe staje się tez sklecenie jakiegokolwiek porządnego posta.

Muszę ogarnąć dobry program do obróbki filmów. ktoś? coś?







dużo bym dała za tamtą beztroskę.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Za komuny było lepiej ?!

Niby mam czas ale dni jakieś takie krótkie. Od mojego "kochanego" promotora nie mogę się doprosić sprawdzenia mojego licencjatu. Wyjątkowo chciałam mieć wszystko ogarnięte wcześniej i wszystkie siły na niebie i Ziemi pokazują mi, że jednak tak nie będzie. Do końca życia będę dzieckiem ostatniej chwili. Amen.


Był słoneczny dzień we Wrocławiu. Tak słoneczny, że kurtkę zostawiłam w domu, a na gołe ramiona zarzuciłam tylko sweterek. Błogość, wiatr we włosach i jakiś wyjazd studyjny z uczelni, który koniec końców okazał sie dnem. Chyba, że macie jakąś inną nazwę na szwendanie się z jedną z dwóch pracownic maleńkiej firmy spedycyjnej od jeszcze mniejszego "magazynu" wyglądającego jak zbiór przypadkowych rzeczy znalezionych do biura tej Pani. Dowiedziałam się tylko tyle, że jeśli bardzo chcielibyśmy podjąć tam pracę mogą nam zaproponować najniższą krajową. Ta wiedza była mi niezbędna. Ale pomińmy to przykre zmarnowanie pięknego przedpołudnia. Wracaliśmy taxówkami. Trójka moich towarzyszy wysiadła wcześniej, a ja spędziłam resztę podróży na miałkiej rozmowie z panem taksówkarzem. "A co wy tam robili na tym lotnisku?" No to tłumaczę, że chcieliśmy to i tamto i zobaczyć. Pan machnął ręką, walnął tekstem, że nie sztuka studiować tylko znaleźć po tym pracę i zakończył zgrabną puentą, że "ja też bym się mógł zapisać nawet teraz". Przytaknęłam dla świętego spokoju i miałam nadzieję szybko założyć słuchawki. Nie zdążyłam. Niestety. Zaoszczędziłoby mi to zdrowia. Pan westchnął i walnął tekstem, którego zdzierżyć nie mogę, niezależnie od tego z czyich pada ust. "A wie Pani, mówią, że za komuny źle było. A ja myślę, że lepiej  było!". Straciłam resztki chęci porozmawiania z tym oto Panem i cieszyłam się, że byliśmy na miejscu. Wszelkie pochwały komunizmu i tamtych czasów mnie przerażają. Nie przeżyłam tego, to prawda, nawet nie "liznęłam". Ale czytam sporo i słucham zasadniczo też nie najgorzej. Słuchałam babci, która opowiadała takie rzeczy, że się w głowie nie mieści. I słucham opowieści taty, którego milicja zwinęła "bo tak". Bieda, żarcie, ubrania, buty na kartki i jeden wózek dziecięcy w sklepie raz na pół roku. Godzina policyjna, pałowanie, "ścieżka zdrowia", propaganda. Tak, faktycznie. To musiał byc mega fun ! A tak poza tym ale w temacie- polecam film zrobiony jako dokument o komunistycznej Polsce w dzisiejszych czssach. Ni cholera nie pamiętam tytułu ale warto. I poczytajcie trochę, zanim się ostatecznie ze mną nie zgodzicie.


niedziela, 19 kwietnia 2015

Siostrzenice na propsie!

Cześć i czołem !

W piątkowe popołudnie odebrałam moje dwie urocze siostrzenice z dworca PKS. Tego tymczasowego, co wiązało się z tym, że zanim je odebrałam musiałam ogarnąć jakieś miejsce na moją krewetę. Po 15 minutach się udało- na płatnym parkingu :D Nieważne. W piątek wyszalałyśmy się w aquaparku i padłyśmy jak muchy grzecznie o 22. W sobotę obejrzałam disney'owskiego Kopciuszka, którego serdecznie polecam. Disney zawsze spoko. A później już tylko jedzeniowe grzechy typu KFC, karty i zgadywanie postaci z bajek. Cofnęłam się 12 lat wstecz i to było cudowne. I walić to, że popłynęłam troszkę z kasą. Nie żałuje absolutnie niczego. A uśmiech i to, że mogę je mieć chociaż co jakiś czas na wyłączność- jest piękne. Po ostatnich wydarzeniach coraz bardziej doecniam proste przyjemności, a cała powierzchowność traci całkowicie znaczenie.










poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Ulica Krótka

Od dwóch dni pogoda nas rozpieszcza. Gołe kostki, tylko jeden długi rękaw i słońce we włosach. Iście poetycko. Zatem jutro pewnie jebnie deszczem. Skąd ten pesymizm ? Otóż jutro rano mam zaplanowaną wizytę na siłowni, a wieczorem praca, więc na bank z nieba poleją się hektolitry wody, jak tylko wyściubie swój zgrabny nos z mieszkania. Ewentualnie jakiś mały huragan, wywracający parasole na druga stronę.Oprócz tego, że od czasu do czasu coś tam mi się udaję i, że generalnie moje życie jednak nie jest ciągłym pasmem niepowodzeń- jestem mniej więcej w 20% frajerką. Zwyczajnie daje się robić ludziom w konia. Jak nie jednemu, to drugiemu. Kurwa, serio. Naiwność na levelu 99. I już nie wiem tylko czy mam z tym walczyć czy do końca zaakceptować. Jeden plus jest tego wszystkiego- dupa jest coraz bardziej twarda.

A propos "mojego" mieszkania. Wszyscy śpią, a ja z nogami na stołku zwyczajnie próbuje przywołać uczucie senności. Narazie bezskutecznie. Ostatnimi czasy, zapomniałam jak bardzo lubię moje nocne posiedzenia. Zaczynając od tego, że wszystkie moje najlepsze referaty, opowiadanie do licealnego rocznika, praca maturalna, a teraz również licencjat powstawały właśnie nocą, aż po fakt, że w nocy wszystko staje się jakieś łatwiejsze i mimo wszystko bardziej przejrzyste. Zatopiona w wysiedzianą już trochę kanapę mam ten komfort, którego tak bardzo brak mi czasem między ludźmi. Oprócz tego, że marzną mi stopy, jest idealnie. Nieustanne brzęczenie pompy, co typowe dla blokowisk przypomina mi mój dom, w którym stawiałam pierwsze kroki. Mieszkałam na blokowisku. Typowym komunistycznym, który wyrósł na Strońskiej polanie wraz z budową nowych zakładów pracy.Nudny budynek z szarych, betonowych płyt, z blaszanym dachem i identycznymi na całym osiedlu, drewnianymi balkonami. Mieszkaliśmy w piątke. Mamcia, Tatko, Siostra, Brat i ja- obsmarkany, najmłodszy berbeć. Przedpokój cały wyłożony piękną jak na tamte czasy boazerią,pod sufitem pawlacz, a na podłodze gumolit (jak wszędzie) i okrągły dywan z wzorem, który przyprawiał o mdłości, gdy się na niego za dużo patrzyło. W "dużym pokoju" czarna meblościanka na wysoki połysk, na niej telewizor, mega nowoczesna wieża stereo!, a na wszystkich półkach oczywiście kryształy. Narożnik z czarnym, a później bladozielonym obiciem. A przed nim królowa polskich salonów- rozkładana i regulowana na wysokość, ława z płytkami. Oczywiście w dalszym ciągu gumolit i czarno- czerwony, owalny dywan z frędzelkami, które namiętnie próbowałam powyrywać. Czasem z wyjątkowo dobrym skutkiem. Swoją drogą lubiłam też obrywać tapetę ze ścian. Właśnie! Wszędzie tapety, a w łazience niebieskie kafelki, nad wanną- regulowane sznurki na pranie. Do tego ciasna kuchnia, z brązową kuchenką "ewą". Pokój mojego rodzeństwa, do którego z biegiem czasu- wstęp miałam tylko raz na jakiś czas. Siostra zaczęła spotykać się z chłopakami, a brat znikał gdzieś wieczorami coraz częściej z słuchawkami na uszach i w biało-granatowym snapbacku na głowie. W głowie mam urywki jak siędzę siostrze na plecach, wcinam śmietankę do kawy w proszku i bawię się długimi, pięknymi włosami siostry. Albo siedząc po turecku wkładam kolejną kasetę do magnetofonu brata i śpiewam po swojemu amerykańskie rapsy. W pisaniu najpiękniejsze jest to, że nigdy nie wiesz dokąd Cię zaprowadzi. Czytając to wszystko jestem w szoku ile szczegółów może zapamiętać mała, blond łepetyna. A ile jeszcze siedzi głęboko w mojej głowie, nawet nie chce sobie wyobrażać.








Wszystkich, którzy umęczeni dotrwali do końca (w co wątpię)- witajcie w moim świecie.

środa, 25 marca 2015

22

Właśnie skończyłam 22 lata. I jedyne na co mam teraz ochotę to zanurzyć się po uszy w wannie i nie wychodzić, dopóki to wszystko nie minie. Moje myśli to mieszanka niedowierzania, smutku i gniewu. Nie jestem w stanie uwierzyć w to, że śmierć tak strasznie pogrywa sobie z moją rodziną. W ciągu 4 miesięcy pożegnaliśmy 3 osoby. Znowu jak przez mgłę, wypita poranna kawa. Wyjątkowo długa droga z Wrocławia. Czarne garnitury. Mokre chusteczki. Zapuchnięte oczy. Ściśnięte gardło. Moja kochana mama wtula się we mnie jak dziecko. A ja wchodząc na moment w jej rolę- wycieram jej łzy i całuje w czoło. Nie mogę już na to patrzeć. Jak z pięknych oczu mojej mamy, lecą łzy. I mam za złe. Nie wiem tylko do końca komu. Bogu ?  Nie chcę nawet wiedzieć co czuje ktoś, kto stracił matkę, a kilka miesięcy później-brata. A moja kochana M? niknie w oczach i przelewa mi się przez ręce. Delikatna, krucha i wrażliwa. I szarpie mnie gniew. Jestem kurewsko zła na samą siebie, że nie potrafię jej teraz pomóc. Jak boli, kiedy tracisz ojca ? Jeżeli to miała być jakaś lekcja- to chyba już do wszystkich dotarło.

A pokój babci, dalej koi zmysły delikatnym jej zapachem...

wtorek, 17 marca 2015

Rise of the Sun.... memories?

Bywa różnie. Bardzo różnie. Jednego dnia jestem maksymalnie zadowolona ze swojego życia. Np ostatni weekend. Całe dwa dni w domu. Biegające kochane dzieciaki, rodzice, tradycyjne niedzielne "nicnierobienie". Drugiego- mam ochotę zapaść się pod ziemię, przygnieciona ciężkim piżmem średnio fajnych uczuć. Dziś jest ten drugi. Ale zafunduje sobie mała sesję automasochizmu. Nie ukrywam czym natchniona...Może i nie wyglądam ale czasem mam niewyparzoną gębę. Moja mama wie o tym najlepiej i z resztą nie od dziś. Czasem mówię za dużo, czasem za mało, za ostro, a czasem zupełnie nie powinnam wypowiadać się na dany temat. Ale niestety albo i stety tak już mam. Jednego tylko nie jestem w stanie przełknąć. Ale o tym zaraz. Od 18-stki życie dość ostro uczy mnie, że trzeba doceniać ludzi. Oprócz tych delikatniejszych lekcji, nie omijają mnie też te ostateczne. Których odwrócić się nie da. Trzeba je w sobie po prostu przeżyć. Najpierw straciłam chrzestnego, a niedawno- ukochaną Babcie. I nie piszę tego po to, żeby ktoś mi współczuł. Z resztą w sumie nie łudzę się już często na ludzkie uczucia. Te gorzkie lekcje uczą najostrzej, najboleśniej i cholernie mocno godzą w serce ale są też najskuteczniejsze. Nie da się ukryć. Mam wady. Cholernie dużo. Ale jednego nie dam sobie wmówić. Bo gdy tak dobitnie nauczysz się, że nie wolno lekceważyć żadnego człowieka, który był blisko, nieważne ile, w jaki sposób- tego błędu już nie popełnisz. Mi potrzeba było czasu żeby do tego dojść- to prawda. Szkoda, bo przez moją głupotę musiało upłynąć trochę czasu, przelało się trochę łez i zerwało kilka więzi. Ale tak już musi być. Bo przecież uczymy się na błędach. A ja- uczyć się nie przestaje.






Ma ktoś doświadczenie ze skokami w firmie DreamJump? 
Bardzo chciałabym spróbować, a nie wiem czy warto.

sobota, 7 marca 2015

Mam ochote dac im rubla

Ot co !

Kończy się pisać AŻ drugi rozdział licencjatu. To i tak nie najgorzej biorąc po uwagę fakt, że jak zawsze na początku jakiegokolwiek nowego zadania muszę wznosić pod niebiosa lament pod tytułem "nie dam rady", "jestem głupia, pusta, tępa...", "nie zdąże" albo koniec końców "idę się zabić". Jak widać dalej żyje. "Stety" albo i niestety. I mimo, że w moim małym czarnym świecie zaczyna się znowu przejaśniać- wciąż trochę się boje, że ta metaforyczna bańka mydlana w końcu jebnie z impetem, zostawiając tylko mokrą, klejącą i nieprzyjemną plamę . Bo za każdym razem przekonuje się jak słabo w dalszym ciągu radzę sobie z przeszłością i z własna samooceną, czyli z teraźniejszością też. I tak już pewnie będzie do usranej śmierci. Pewności siebie nie dostałam w genach, I nie nauczyłam się jej dalej mimo ponad 20 lat na karku. Mimo wszystko, jestem też wdzięczna mamie i tacie za to, że nie wpierali mi od małego, że jestem najgenialniejszym dzieckiem świata. I nie zrozumiem ludzi , którzy tak robią- nigdy. Wsparcie, zdrowa motywacja- tego miałam pod dostatkiem, zawsze z maminym zastrzeżeniem, że nie jestem sama na świecie i nigdy nie można stawiać się wyżej od kogokolwiek. Ale miałam też z czasem w moim otoczeniu pod dostatkiem ludzi wychowanych pod hasłem "jestem najlepszy we wszystkim" i niezbyt miło wspominam każdą z tych osób. Co gorsze, na początku myślałam, że to tylko taka poza. Wiecie- trzeba mieć jakąś twarz przed obcymi, trzeba grać jeśli chcesz być twardym i uchodzić za zajebistego. Niestety koniec końców okazywało się, że to nie gra. Oni tacy byli. I są Przesiąknięci do szpiku kości świadomością, że stoją w wyimaginowanej hierarchii wyżej niż inni. Swoją drogą ciekawie byłoby zobaczyć ich wszystkich razem. Skumplowali by się czy pozagryzali ? :)

czwartek, 26 lutego 2015

Hater!

W takie dni jak te nienawidzę ludzi bardzo. I może nawet bardziej niż kilka lat temu, kiedy mówiłam "kochanie" do zupełnie innego człowieka. Może dlatego, że teraz znam ich więcej. Więcej życiorysów, charakterów, wymieszanych historii. Może czasem używam za ostrych słów. Wybacz. Już tak mam. Lubię mówić dobitnie i tak, żeby dotarło. Mam wstręt do niedomówień i do tego jak ktoś stawia mnie na bardzo niepewnym gruncie. No nienawidzę. Mimo wpieprzenia (bo nie można tego inaczej nazwać) całej białej milki. Nie pomogła. Nienawidzę wiecznie skwaszonych panien i proelowyluzowanych chłopców. I klnących na potęgę 14-latków, bo "przecież kurwa nie starczy mi na browara". I tego, że w tym stanie najbardziej nienawidzę swoich wszystkich cech. Zaczynając od grubych nóg, poprzez niecierpliwość aż po nawracający wciąż brak pewności siebie. Nienawidzę mojego sąsiada, który gdy tylko głośniki wypuszczą z siebie trzy dźwięki- już jest przed drzwiami, gwałci dzwonek swoimi poirytowanymi palcami i z okropnym grymasem na twarzy "żąda ciszy i spokoju". Nienawidzę kiedy ludzie obiecują mi coś, po czym zapominają nie tylko o sprawie, ale też całkowicie o moim istnieniu. Walcie się serdecznie moi mili. Nienawidzę tego całego pustego lansu, wywołującego wręcz odruch wymiotny. Nienawidzę swojej naiwności, która wciąż króluje w moim życiu. Raz za razem. Nienawidzę swojego nienawidzenia z całego serducha. Albo kurwa potrzebuje lata albo wódki. Albo tego i tego.



"Kilka razy w roku mam taki dzień, 
że chciałbym by wszystkim wokół na łeb pospadały gwiazdy"

poniedziałek, 16 lutego 2015

Odłożyłam książkę. Kupiłam ją przedwczoraj i okazuje się, że juz prawie skończyłam Oczy mam zamglone i muszę mocno mrużyć oczy żeby wyostrzyć litery. To za chwilę minie. Próbowałam na siłę przycisnąć głowę do poduszki. Ale wszystko mnie dzisiaj drażni. Nie mogę spać. Po raz setny przeglądam zdjęcia ze swojego starego photobloga, na którym ostatni wpis pojawił się jakieś 3 lata temu. Taaak. Byłam jedna z tych dziewczyn, które powierzało temu portalowi prawie całe swoje życie. Swoją drogą kiedyś wystarczył mi photoblog. teraz jest facebook, instagram i blogspot. I tak naprawdę nie wiem co jest gorsze. Ale nie o tym chciałam. Przeglądając wpisy, dotarło do mnie nie tylko to, jak bardzo się zmieniłam. Ale też to jak bardzo słaba była moja walka o spełnianie marzeń i celów, jakie sobie wyznaczyłam. W pierwszej liceum ustaliłam sobie pewne punkty, do których miałam dążyć. I z perspektywy czasu, z przerażeniem stwierdzam, że żadnego z nich nie spełniłam. Mogę to sobie tłumaczyć moją naiwnością, młodym wiekiem i tym, że tak naprawdę ciągle się wszystko zmienia. Ale jednocześnie przeraziło mnie to jak łatwo i szybko zapomniałam o swoich marzeniach. To jest jedna z podstawowych rzeczy, które wkurzają mnie w tym dorosłym życiu. Bo liczy się już tylko pozycja w społeczeństwie, samochód i ilość zer na koncie. A od marzeń powstrzymują Cię raty za mieszkanie. I musisz pamiętać, że już nigdy nie będziesz wolny. Jak wtedy.






A moja nowa praca ? Nie narzekam.
Wielkość napiwku rośnie wprost proporcjonalnie wraz z wielkością dekoltu 
i wzrasta wraz z upływającym czasem oraz ilością promili we krwi.

czwartek, 12 lutego 2015

smutny czwartek

Na początek z tego miejsca, chciałabym szczerze pozdrowić wszystkich kolegów z klasy B, SP im. Bohaterów Westerplatte w Stroniu Śl, w latach 2000-2006, którzy nazywali mnie swego czasu "pączkiem". Tak więc dziś mój dzień ! A wspomnienia z tamtych lat są słodkie, mimo, że zdecydowanie bardziej wolałam być "Xeną" : D


Swoją drogą przez moje zapatrzenie na uczelnie, zajęcia, pracę, pranie, sprzątanie, gotowanie i inne zapomniałam jak bardzo lubiłam kiedyś pływać. Był też czas kiedy byłam w szkolnej sekcji pływackiej. Bez szczególnych osiągnięć. Nie liczcie absolutnie na opowieści o złotych medalach i sypiących się z sufitu złotym confetti. Ale zawsze. Wczoraj odwiedziłam wrocławskie Redeco po raz drugi i muszę powiedzieć, że sprawia mi to ogromną frajdę. A i moje ciało zgodnie z duszą stwierdziło,że mi to nie zaszkodzi. A wręcz przeciwnie. Jednak sama bym pewnie nie zaczęła i jestem ogromnie wdzięczna mojej współlokatorce, że mnie namówiła. A jeśli o tym mowa... Wciąż trochę się boję. Niby odbudowałam zaufanie. I myślę też, że gdyby teraz nagle coś się zepsuło chyba bym się załamała. Jestem niesamowicie ufna. Czyt. jestem kretynką, która nawet jak ktoś ją zrani milion razy, wybacza i daję Ci czystą kartę i nie chowa urazy. Ale zostawię to. Niech żyję własnym życiem, zobaczymy co będzie. Mam twardszą dupę, więc w razie czego- wytrzymam. A narazie trzymam kciuki i chciałabym mocno, żeby tak zostało.


Jedyny minus tego dnia, to cholernie ściśnięte z żalu gardło.I zaszklone oczy. Kolejny raz. Najlepsze pączki na świecie, robiła moja babcia. Małe, zgrabne, z domową marmoladą. I tylko jej delikatne ręce mogły stworzyć takie pyszności. Nie wiem czy będzie taki czas kiedy mówiąc o niej, nie popłyną łzy. I tak naprawdę chyba wciąż nie chce wierzyć, że już jej z nami nie ma. Od czasu pogrzebu, nie byłam na cmentarzu ani razu. Jestem okropna ? Może. Mówcie co chcecie. Ale tak cholernie boje się zobaczyć jej imię wyryte na tym zimnym kamieniu, że będę to odwlekać ile tylko będzie można. Jestem cholernym tchórzem, ale nie pozbawionym serca. 

od lewej: ja i Magda. i wszystko było tak cholernie łatwe.

wtorek, 10 lutego 2015

Fifty shades of... ME!


Generalnie nie rozumiem całego tego spuszczania się nad "Pięćdziesięcioma twarzami Greya". Fanką "Zmierzchu" też nie byłam i już nie zostanę mimo, że zmusiłam się do obejrzenia filmów. Harry Potter rządzi, koniec, kropka. Ale wróćmy do książkowego Pana Greya, który spowodował u polek więcej orgazmów podczas wieczoru z książką, niż statystyczny polak przez całe swoje życie. Kiedy minęło trochę czasu od wydania książki, zrobił się chwilowy spokój po ogólnym zachwycie nad tym "dziełem". Nadchodzi 14 luty, dzień psychicznie chorych (nie żartuje) i tym samym premiera filmu opartego na tej książce. Nie chce uprzedzać faktów, ale mam wrażenie że tysiące ludzi wybierze się ze swoimi ukochanymi do kina na pornola. Tylko ładnie, puchato i po mistrzowsku  ubranego w kiepskiej jakości historyjkę i przeplatane gdzie nie gdzie czułe słówka. Kiedy ja sięgnęłam po książkę, byłam pełna nadziei. Na każdym kroku jakaś dziewczyna mówiła, że "warto","no świetna" i, że ogólnie "musisz przeczytać". Uległam. I jakież było moje rozczarowanie. A rozczarowywać się nie lubię więc jedno spowodowało wkurwienie, że muszę szukać nowej książki jeszcze raz. Na początku myślę sobie- okej, erotyk. Jesteś dużą dziewczynką i co nieco już wiesz o tych sprawach. Powstrzymaj gówniarskie parsknięcia, rumieńce, przymknij oko i czytaj. Tyle, że z każdą kolejną stroną rozczarowywałam się coraz bardziej. Nie czytałam książki z zabarwieniem erotycznym. Ale książkową wersję filmu erotycznego przeplatany raz na jakiś czas zwykłymi wydarzeniami. O gustach się nie dyskutuje, ale mam wrażenie, że ta książka to najzwyczajniej w świecie ucieczka od nudnego życia. I to niekoniecznie seksualnego. Tak ogólnie. I jeśli ktoś lubi taką formę oderwania się od rzeczywistości- okej. Przykro mi tylko podwójnie, że nie potrafię docenić kunsztu literackiego autorki, bo przecież tyle osób mylić się nie może. Widocznie jestem wybrakowana. SORRY BARDZO. Nie pierwszy raz.




poniedziałek, 9 lutego 2015

Autobus

Cześć i czołem !

To niesamowite ale wyobraźcie sobie, że mija drugi dzień kiedy mam wolne. Naprawdę wolne. Drugi dzień z rzędu nie muszę wychodzić z domu i narażać sie na wysłuchiwanie paplaniny tramwajowej i wątpliwej przyjemności zapachy, które można wąchać tylko w mpk. Życie wynagradza mi chyba niedzielny powrót z pracy. Wyjątkowo słaby weekend na mieście. Co poskutkowało tym, że ok. 3 w nocy czekałam już na 243. Przyjechał punktualnie, co do sekundy. W dodatku, nie uwierzycie, SOLARIS! Piękniusi, wychuchany, nawet nie śmierdzący. Do czasu oczywiście. Udało mi się wywalczyć wśród tłumu najebanych studentów miejsce przy oknie. W duszy zadowolona jakbym co najmniej właśnie wygrała bańkę w totka. I nagle jebs. Czuję jak moje ramię, pośladek i noga powoli przyciskają się do szyby. Obracam się w prawo i już widzę, że sprawcą tego zdarzenia jest posiadacz wyjątkowo dużej i nieposłusznej mu wcale dupy. Kij z tym, że duża, gorzej, że najebana. Tym samym, nie dziwne było, że koleś miał swoje zachowania motoryczne, a jego dupa swoje. Zacisnęłam zęby. Pośladki też. Jedziemy. Pomijając to, że na zakrętach czułam się jak sardynka w puszce, nie było tragedii. Dopóki na Jana Pawła nie wsiadł trójkąt. Mówię, że trójkąt, bo były to trzy osoby w jednej. Dwa plus jeden. Sklejeni ze sobą rękami i czymkolwiek się dało, wtoczyli się do pojazdu i gwałtownie zatrzymali na szybie. Prosto przede mną. Blondyna nie miała nawet siły otworzyć oczu, Gadała z zamkniętymi. Całą drogę. Brunetka pierdzieliła cała drogę, że "trzeba zmierzyć Ci kiedyś pitola! Zmierzmy dzisiaj plis". A odbiorca tego komunikatu tylko chichotał i ochoczo zgodził się na propozycję brunetki. Ja tylko siedzę i czuję jak moje oczy stają się coraz bardziej wyłupiaste, a uszy więdną. Kiedy szukałam pracy nie przewidziałam tej jednej rzeczy- powrotów do domu nocnym autobusem, z pozbawionymi hamulców i mózgów studentami. I obiecałam sobie, że nigdy się tak nie uchleje. A jeśli nawet- to nie będę narażać innych na swoje towarzystwo w tym stanie. Amen.

Bronisław Linke "Autobus"
tak bardzo trafne.

środa, 4 lutego 2015

Changes

Ostatni tydzień minął mi strasznie szybko. Wstawałam o 6 rano. Szkoła, praca, latanie po mieście, rozmowa w sprawie pracy. Tak. Znowu. Znowu moja natura nie pozwoliła mi usiedzieć w jednym miejscu. Kwestia finansowa swoją drogą. Ale stanie w miejscu przez osiem godzin też robi swoje. Zanik mózgu gwarantowany. A na to sobie nie pozwolę. Także, zamieniłam:
 
 NA

Małym problemem jest to, że dzisiaj mój pierwszy dzień i nie do końca pamiętam składy drinków. Mam nadzieję, że to mi jakoś "wejdzie w krew" z czasem. Trzymajcie kciuki. A jak mi już wejdzie w krew zaproszę Was wszystkich na autorskiego drina :D
Sensowny wpis pojawi się pewnie po weekendzie. Nie traćcie nadziei. Poza tym liczę, że praca barmanki przyniesie mi wiele tematów na nowe posty. 


piątek, 23 stycznia 2015

oh maj gad



Niestety, chcąc nie chcąc obejrzałam teledysk tak zwanej "Elizki" z Łorsoł Szor. Z czystej, niepohamowanej mojej ciekawości. No i niestety co zostało usłyszane już się nie "od-słyszy", a kurwa szkoda, bo mi smutno po tym przeżyciu.
Zawaliłam sobie lekko sprawę z jednym przedmiotem ale w sumie nie nazywałabym się Katarzyna, gdyby mi wszystko poszło gładko. Mam tylko nadzieję, że to kwestia ubłagania prowadzącego i jakoś pójdzie. Nic nie poradzę. Momentami jestem młotem, nawet gorszym niż "Elizka". Nie chciało się ruszyć tyłka na fascynującą wycieczkę do sortowni odpadów- to teraz pan prowadzący posortował nas. Na tych których dopuści do egzaminu i na takich jak ja. Mogło być miło. Ale musiałam schrzanić.
Ogólnie niby nie mam czasu podrapać się po głowie ale na program o gejszach znalazłam dzisiaj czas. O ponadgabarytach też, ale tego nie liczę jako rozrywkę. Udaję, że to mi się przyda do licencjatu. Nienawidzę tego uczucia kiedy mi się kłębi w głowie milion spraw i nie mogę ich poukładać od najważniejszych do najmniej ważnych bo w danej chwili wszystko musi być na już. Przysięgam, że zamknę się kiedyś w pokoju, z zapasem bananowego müller milch, stosem książek, ulotkami z pizzerii i sushi i tak spędzę resztę mojego życia. Tylko muszę znaleźć sponsora. Ot co.

A wam życzę żeby ta sesja przebiegła Wam miło, gładko i przyjemnie.
A jeśli już nie studiujecie to zazdro. A jeśli JESZCZE nie studiujecie... to kurde nie mam pomysłu.
 Dobranoc !

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Tamten, Ten i On

Pomijając fakt jakim jest mój średniej jakości wygląd- jako kobieta nie powinnam narzekać na swoje dotychczasowe życie. Mój pierwszy chłopak był romantyczny do granic możliwości i życzę takiego każdej nastoletniej dziewczynie. Było słodko do porzygu i miałam wrażenie, że serio jestem najważniejsza na świecie. I to z pewnością nie za sprawą mojego wyglądu, bo ten do wyjściowych nie należał. I to chyba o romantyzm chodzi kiedy ma się naście lat. I chociaż jak patrzę na dzisiejsze czasy i trochę w to wątpię, liczę na to, że dzisiejsze nastolatki jeszcze się opamiętają. I może priorytetem nie będą imprezy, lans i dzikie orgie. Wracając do tematu. Miałam 13-naście i lat zaczęło się pierwsze niewinne łapanie za rękę. To fakt, że to i tak dość szybko. Wiem, że dzisiaj 13-latki są bardziej doświadczone seksualnie ode mnie- ale to nie jest powód do dumy moje drogie. Byłam adorowana wierszami, kwiatami i romantycznymi spacerami, a nie klepaniem w dupę. Miłość, a może raczej zakochanie polegało wtedy na długich spacerach, czasami szalonej jeździe na lekko rozklekotanym Simsonie mojego ówczesnego chłopaka. Oczywiście bez zgody rodziców. I ile romantyzmu jest w zapachu benzyny to chyba tylko ja wiem. Tak więc był Simson, polne drogi, nieśmiałe pocałunki aż wreszcie ten pierwszy raz. Ale po kilku latach związku, a nie po dwóch tygodniach jak to często bywa dzisiaj. Mimo, że wtedy przekonana byłam że z tym jednym chłopakiem będę do grobowej deski i zrobiłam to z nim właśnie dlatego, to niczego nie żałuje. Dopiero później okazało się, że bardziej fascynowała go żegluga śródlądowa niż odwiedzanie mnie. Albo tak mi się wydawało.W każdym razie- nastąpił pierwszy dramat w moim życiu uczuciowym. Wylałam ocean łez i... Przyszedł czas na kogoś kompletnie innego. Mój pierwszy chłopak był średniego wzrostu brunetem, marynarz, z gromadką młodszego rodzeństwa. Następny to wysoki blondyn, najmłodszy z rodzeństwa, z kompletnie innym doświadczeniem życiowym. Poleciałam na szerokie spodnie z królikiem Bugsem, taniec i jakiś błysk w oku. Co do tych szerokich spodni, to nawet ja zaczęłam nosić baggy, co wspominam miło ale i z lekkim uśmiechem na twarzy. Oczywiście nie zabrakło krótkodystansowych adoratorów, chociaż skłamałabym gdybym napisała, że miałam ich na pęczki. Z biegiem czasu to wszystko brzmi coraz bardziej błacho. Te wszystkie nastoletnie dramaty i wieeeelkie miłości na całe życie. Teraz okazuje się , że były tylko śmiesznym wstępem do czegoś poważniejszego, do prawdziwego życia. I chyba dlatego czasem tak mocno tęsknie za tym co już przeżyłam. Bo koniec końców okres dzieciństwa i dorastania mogę określić mianem- idealne. Teraz coraz częściej dociera do mnie, że mam jeszcze czas na to wszystko. I jeśli nie chce komplikować życia sobie i drugiej osobie, powinnam pozostawić sprawy losowi, a sama zająć się czymś pożyteczniejszym.
Hmm.. może na przykład SESJĄ?
Sezon na "Kaśka, wyślesz zdjęcie/pokażesz notatki?" uważam za oficjalnie otwarty.


SĄ I BAGGY : D

wtorek, 13 stycznia 2015

Na pomoc Karolinie Linde!

I choćby mój apel miałby zadziałać na jedną osobę, to i tak warto.
Sprawa jest prosta. Karolina to dwudziestoletnia dziewczyna z mojego rodzinnego miasta. I chociaż od kilku dobrych lat nie mam z nią żadnego kontaktu, całkiem dobrze pamiętam ją z czasów spotkań scholki parafialnej itp. To jest mało istotne. Istotne jest to, że Karolina od około dwóch lat zmaga się z chorobą nowotworową- chłoniakiem Hodgkina (ziarnica złośliwa). Jak możemy przeczytać na stronie stworzonej przez brata Karoliny KLIKNIJ TU, chemioterapie nie przyniosły rezultatu. Wyjście jest jedno- cholernie droga terapia preparatem Adcetris, którego NFZ nie refunduje. Koszt tej terapii to 400 000. Duuuuużo hajsu, zgadza się. Ale jakby tak każdy z nas przekazał choćby 1% swojego podatku- tego hajsu do zebrania zrobiłoby się znacząco mniej. Mniej pitolenia- więcej robienia.
Także zapamiętajcie:
Na koniec parę słów od samej Karoliny, które pojawiły się również na FACEBOOK'owej stronie KLIKNIJ TU. A mi bardzo przypadły do gustu :) :

"Cześć wszystkim! Chcąc, nie chcąc, zostałam ostatnio głośnym tematem na fejsie. Po pierwsze pragnę bardzo gorąco podziękować wszystkim ludziom, którzy mi pomagają. W sprawę zaangażowała się nie tylko moja rodzina i przyjaciele, ale też mnóstwo dalszych znajomych i osoby całkiem mi obce. Jestem mega poruszona życzliwością ludzi i zaczynam wierzyć, że wspólnymi siłami uda się zebrać dużo pieniążków. Wiara w ludzkość - odzyskana! 
Po drugie, chcę zdementować plotki jakobym nie żyła, była w stadium agonalnym czy inne podobne. Jak widać nasza głośna akcja stała się pożywką dla plotkarzy, którzy wymyślą wszystko, byle mieć o czym pogadać. Na razie czuję się jeszcze dobrze, obecnie przebywam w szpitalu we Wrocławiu i szykuję się do kolejnej chemii. Jak na serio umrę dam znać, żebyście już nie zbierali hajsów
Po trzecie, przepraszam za nadmierną ilość mojej japy na fejsie. Nie mam nad tym żadnej kontroli, sama już nie mogę na siebie patrzeć, ale ludzie robią to żeby pomóc, więc trzeba zaakceptować.
Zapraszajmy ludzi do polubienia tej strony, jak zbierzemy dużo lajków, to ją opchniemy na allegro za grubą kasę i przekażemy ją na cele charytatywne. Moje oczywiście ;D"

Wypełniając formularz PIT, wystarczy w odpowiednich polach podać następujące dane:

Numer KRS: 0000050135
Cel szczegółowy 1%: LINDE

Udostępniać, lajkować stronę i pomagać!

DO DZIEŁA!

piątek, 9 stycznia 2015

Nic ciekawego.

Jestem świeżo po relaksie w postaci seansu filmu BURLESKA. I tylko Ci, którzy mnie widzą podczas oglądania i tego co wyczyniam podczas głównych piosenek, mogą zrozumieć jakiego mam fioła na tym punkcie. Pomijając fakt, że to jedyny film, który widziałam już z dziesięć razy. I to, że kocham tą muzykę, głos Aguilery, stroje, męskie klaty za barem, taniec, oprawę. Pal licho z historią, która się dzieje w tle.
Mam też fioła na punkcie czystej umywalki. Jak zobaczę zaschniętą pastę albo nie daj Boże WŁOS- bez kija nie podchodź. Ale to już inna historia.

Czuję jakby z roku na rok wyrastała mi jeszcze jedna dodatkowa para rąk i nowe niewyczerpane pokłady cierpliwości i empatii do ludzi. Czasem siadam na moim wielkim tyłku i stwierdzam, że to już szczyt. Dość. Nie dam rady. Sratatata. Aż tu nagle, magicznie- życie pokazuje, że jestem w stanie zrobić w ciągu tygodnia/dnia/miesiąca więcej rzeczy niż mi się wydawało. Inna sprawa, że i tak się ze wszystkim nie wyrabiam. Najlepsze jest to, że takie moje małe załamania i zmęczenie materiału zazwyczaj miało miejsce w trakcie przesilenia wiosennego. Pamiętam jak dziś gdy po 7 lekcjach w Strońskim gimnazjum i pół godzinnej jeździe samochodem z tatą, podczas której usiłowałam zjeść obiad z plastikowego pojemnika, nie wywalając na siebie wszystkiego co było w środku i po 20 minutach stania w korku pod Kłodzkiem, dojechaliśmy w końcu do PSM im. F. Chopina. Wbiegłam zasapana i lekko spóźniona do szkoły, gubiąc po drodze solfeż, po czym usiadłam na ławce w szatni i się rozkleiłam. Po czym przyszły egzaminy i okazało się, że znowu mogę więcej.
Teraz jest tak samo. Ale nie będę narzekać
Czekam na dodatkową parę rąk.
Na cierpliwość.
Empatię.
I Twój uśmiech. Tak. TWÓJ!



a to ?
wspomnienie ostatniego w życiu beztroskiego lata.
 sad but true.


czwartek, 1 stycznia 2015

Hepi nju jer !

Wczoraj/dzisiaj podczas ogólnego hałasu, wrzasku i rozświetlonego nieba palnęłam coś, co zupełnie nie pasowało do nastroju moich towarzyszy. Wszyscy składają sobie życzenia, wszystkie linie zajęte, no bo przecież każdy chce być pierwszy. A ja patrząc w zadymione niebo powiedziałam tylko: "I z czego tu się cieszyć ?". Dobrze, że pod nosem. Czasami powinnam ugryźć się w język. Mocno. Ale nic nie poradzę, bo tak właśnie myślę. Jestem rok starsza. Dwadzieścia dwa brzmi dużo gorzej niż dwadzieścia jeden. Ponadto wiem, że ten rok będzie ciężki. Grono ramion dostępnych do pocieszania i kojenia emocji uszczupliło się. Z resztą z tego też powodu popłynęło trochę łez. Siedzenie na brzegu wanny, ocieranie łez papierem toaletowym w zimowy wzorek, taaaak. A poza tym mam nadzieję, że ten 2015 będzie po prostu lepszy od minionego.

HEPI NJU JER!

Dobrze, że w rodzinie mam osoby, które nie myślą jeszcze poważnie o życiu. Dzieciaki. Dni 28 i 28 grudnia upłynęły mi w towarzystwie wrzasków i uśmiechów i to było największą nagrodą za ten mały wysiłek włożony w zorganizowanie im choćby dwóch dni. Tylko tak mogę wynagrodzić im to, że tak rzadko przyjeżdżam. Najlepsze chwile w życiu to te, którymi dzielisz się z najbliższymi.