wtorek, 22 kwietnia 2014

Ojciec

Wybaczcie wszyscy normalni Panowie, ale dzisiejszy post poświęcę odrobinę narzekaniu na płeć brzydką, a bliżej niektórym wybrykom natury, gdyż w głowie mi się nie mieści sytuacja sprzed dwóch dni. Ja wiem. Czasy się zmieniają. Rola kobiety i mężczyzny w społeczeństwie jak i w życiu rodzinnym stale się zmienia i ewoluuje. To normalne i całe szczęście, że tak się dzieję, bo nie widzę siebie ściśniętej gorsetem, w sukni po kostki, wychodzącej za mąż za faceta, którego wybrał mi ojciec. W dodatku nieuświadomiona kompletnie w sferze seksualnej, urodziłabym dziecko w wieku 14 lat i daj Panie Boże żeby to był chłopiec, bo jeszcze bym dostała od swojego męża. Ale zostawmy to. Postęp jest jak najbardziej okej i jestem wdzięczna wszystkim logicznie myślącym ludziom, którzy żyli przede mną i chcieli coś zmienić. Tylko mam wrażenie, że wiek XX i XXI przynosi nam coraz więcej zepsutych ludzi. I o ile zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że kobiet dotyczy to również w duuużym stopniu, zachowania mężczyzn o prostu bardziej biją po oczach. Dlaczego ? Bo jedna rzecz się nie powinna zmieniać. Mężczyzna w moim odczuciu przede wszystkim powinien mocno stąpać po ziemi. Jesteś artystą ? I dobrze, przecież nikt nie zabrania Ci chodzić z głową w chmurach, jeśli tylko stopami sięgasz ziemi. Mężczyzna powinien być mocnym oparciem, powinien być zdecydowany ale nie pozbawiony uczuć dla najbliższych i być świadomy odpowiedzialności za swoje czyny. Pod tym względem jestem i zawsze będę tradycjonalistką. Bo na takie wzory mężczyzn patrzyłam dorastając. Nie wzięłam sobie tego z filmu/serialu/romantycznej książki. Wyniosłam to z domu. Ale niestety- różowo nie jest. I świat po raz kolejny mocno uświadomił mi, że na świecie żyję mnóstwo facetów mających całkiem inne spojrzenie na to jaki powinien być idealny samiec. I powtórzę jeszcze raz, że rozumiem zmieniający się świat, rozumiem zmieniające się w ludziach potrzeby, rozumiem różne priorytety. Tylko nie jestem w stanie zrozumieć OJCA, który nie przychodzi na chrzest własnego dziecka. Jaki tupet trzeba mieć i jak bardzo można być pozbawionym  serca i MÓZGU żeby zrobić coś takiego. 30-letni facet z rozumem 5-latka. I zrozumiałam dopiero po chwili, że w końcu ktoś musiał go na takie COŚ wychować. Dlatego jeśli kiedykolwiek wychowam takiego chama- załamie się nerwowo, bo to będzie największa klęska mojego życia. Obiecałam sobie jakiś czas temu, że nie będę się już denerwować. Bo w końcu odziedziczę nerwicę po mamie. Ale nie da się siedzieć spokojnie kiedy w oczach jednej z najbliższych Ci osób widzisz powstrzymywane łzy bezsilności. Nie pozostaje mi nic innego tylko zakończyć to słowami filmowej bohaterki "Jeśli faceci są z marsa, to niech tam kurwa wracają !" Amen.












sobota, 19 kwietnia 2014

Jestem

Jestem TUTAJ na prawie dwa całe tygodnie. Jestem tak z tego powodu szczęśliwa, że prawie nic mi nie przeszkadza. Nie przeszkadza mi, że wieczorem trzęsę się jak osika w swojej wiosennej kurtce, bo w moim miasteczku są ledwo dwa stopnie Celsjusza. Nie przeszkadza mi, że każde zdanie muszę poprawiać dwa razy, bo odzwyczaiłam się już cholernie mocno od układu tej klawiatury, w starym laptopie. Nie przeszkadza mi, że właśnie czuję nadchodzącą migrenę. I wcale nie przesadzam nazywając ten stan migreną. Nie przeszkadza mi, że mam wyczyszczone konto. Bo wyściskałam już jednego dzieciaka, spotkałam moje lądeckie mordeczki, a jutro kolejna porcja odwiedzin. I tak mi cudnie z tym, że mój stary zegarek tyka nad głową, za ścianą śpią rodzice, a za oknem nikt nie wrzeszczy. Taaaak ! Postaram się napisać w najbliższych dniach coś, co wymaga trochę większego wysiłku umysłowego niż to słodkie pieprzenie.

"Przemyć mi proszę więc spojrzeń trochę..."

 

wtorek, 15 kwietnia 2014

Satisfaction


"When I'm drivin' in my car 
And that man comes on the radio 
He's tellin' me more and more 
About some useless information 
Supposed to fire my imagination"


I właśnie kurwa o to chodzi, że "I can't get no satisfaction" i tak właściwie jak to bywa od czasu do czasu-wypalam się z nieznanych powodów. I coraz częściej zaczynam podejrzewać, że z dziecka szczęścia robię się dzieckiem pecha. Miałam dzisiaj 25 minut do autobusu więc postanowiłam przejść kilka przystanków żeby zabić czas. Słoneczko, lekki wiaterek. Nie minęło 5 min, a zaczęło padać akurat w momencie kiedy byłam w najgorszym położeniu, między dwoma najdalej położonymi od siebie przystankami. Cudnie ! Jak już dotarłam na przystanek i wcisnęłam się cudem w 119, musiałam łapać stojącą obok mnie dziewczynę, która bezwładnie osunęła się z nóg. Nie dziwne w takim tłoku, zapachu i duchocie. Okna w zaparowanym autobusie oczywiście zablokowane na amen, bo po co dać ludziom oddychać. Swoją drogą w dalszym ciągu nie mogę też pojąć jak to się dzieje, że tak zwany PAN ŻUL musi mieć zawsze najlepiej w naszym społeczeństwie. Wchodzi sobie beztrosko, siada na wolne miejsce i automatycznie sprawia, że w promieniu 4 metrów od siebie tworzy się swoista strefa VIP PANA ŻULA. I oczywiście zazwyczaj bywa tak, że bez wyrzutów sumienia jedzie sobie nasz VIP aż do końca jakiejkolwiek trasy żeby nie było za przyjemnie innym. Strefa VIP z każdym przystankiem się powiększa. A ja tylko modlę się za każdym razem kiedy otwierają się drzwi. Bezskutecznie oczywiście.
"Białą Masajkę" pochłonęłam w trzy dni. Wracam do formy. Tylko znowu nie mam co czytać. Kurwa.
Wracając do mojego wypalenia i coraz większej dziury w serduchu, szukam przyczyn. Niewątpliwie chodzi o to, że znowu miesiąc nie było mnie w domu. Tylko, że to nie do końca wszystko. Podejrzewam o ten stan mojego wroga numer 1. Czyli dobijające się do głowy niewyjaśnione sprawy. I dochodzę do wniosku, że kolejny raz domagają się bezsensownego przemyślenia. Moje "kazikowe" serce znowu masochistycznie szuka przyczyn wszystkich spraw, które już dawno uległy przedawnieniu. W odczuciu wszystkich ludzi w to zamieszanych- tylko nie w moim. No bo po co żyć spokojnie ? Będę to sobie wszystko znowu wywlekać, analizować i znowu skończy się na tym samym. Swoją drogą cholernie żałuję, że w taki sam szczegółowy i dokładny sposób nie potrafię przeprowadzać analiz na zajęciach na uczelni. No nie można mieć wszystkiego. Chcę obudzić się w piątek o 16, spakowana w micre i gotowa do drogi. 3 dni !

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

4 dni

Doczekałam się tego dnia. Jest ciemno i szaro. A słońce usilnie próbuje przebić się przez ciemnogranatowe chmury. Przez uchylone okno od rana słyszę odgłos deszczu, który przed chwilą zamienił się w delikatny grad. Porzucając poetycki ton, rodem z powieści jakimi rzygałam w szkole, powiem tylko jednym zdaniem- doczekałam się idealnej pogody do czytania. I idealnego dnia tylko dla siebie. I nie muszę tłumaczyć nikomu dlaczego nie chce mi się kiwnąć palcem. Po prostu zwalam wszystko na pogodę i bez żadnych wyrzutów sumienia rzucam się na łóżko. Oczywiście, że z książką. Z przerwą na fejsa (zdążyłam już od rana rozwalić angry birds na ten tydzień), mel b i podjadaniem. Tym razem czytam coś nieco ambitniejszego. Coś, co czytałam ostatnio dobre jest tylko raz na pół roku. O dziwo, moją nową książkę kupiłam w sklepie, zwanym przez jednego z naszych elokwentnych polityków- sklepem dla biednych. Także w tym oto markecie dla biednych za jedyne 9,99 zł (jakie to typowe) stałam się szczęśliwą posiadaczką "Białej Masajki". I z przykrością stwierdzam, że na mojej króciutkiej studenckiej półce robi się ciasno przez te książki. Komoda w domu już dawno jest zawalona, mimo, że ostatnio starałam się wysłać na strych trochę niepotrzebnych książek. Starałam się, ale wszystkie są potrzebne. 
Mija czwarty dzień po wypłacie, a ja tak właściwie jestem bez pieniędzy. Mimo, że prawie wszystko kupione, to nie załatwia wszystkiego. Kurwa. Serio im jestem starsza coraz więcej spraw musi kręcić się wokół kasy. Całe szczęście, że od świąt, do końca miesiąca biorę urlop. I jadę do domu odcinając się od tego wszystkiego co jest TU. Niby tylko od pracy ale tak naprawdę chyba oleje też parę dni zajęć. Dom = domowe obiady, na które nie musisz nadwyrężać portfela. Wracając do nadchodzących wydarzeń, które mocno nadszarpnęły zarówno mój budżet jak i mojego taty. Tak bardzo tęsknie za czasami, kiedy mogłam iść na imprezę/uroczystość nie mając przy sobie ani grosza. Gdy masz od 5 do powiedzmy 14 lat wszystko jest tak cholernie proste. Dostajesz zaproszenie na urodziny do kolegi z klasy. Rodzice kupują jakiś drobiazg solenizantowi (Ta kwestia, nie tyczy się dzisiejszych czasów. Kto to kurwa widział, żeby 5-latek dostawał w prezencie smartphone'a albo tablet?!). Kiedyś naprawdę wystarczał fajny drobiazg sprawiający szczerą radość. A Ty jak gdyby nigdy nic po prostu ubierasz się trochę ładniej niż zwykle i wychodzisz tak naprawdę mając w dupie wszystko. Wychodzisz mając na celu dobrą zabawę i opchanie się do granic możliwości żelkami, chipsami i ciastkami. Oczywiście całości dopełniało Piccolo, którego moi najwytrwalsi goście wypijali cztery butelki, bo był GAZOWANY! Coś jak darmowa wódka dla trochę starszych dzieci. A teraz nie widzę nawet końca moich wydatków.
Z pozytywnych rzeczy- jeszcze tylko 4 dni do wyjazdu do domciu. I nareszcie między innymi moja Madzia widoczna na zdjęciach poniżej. 
Chyba trochę tęsknie za tym irlandzkim powietrzem. Jakieś 3 lata temu :)




środa, 9 kwietnia 2014

Kaskaderka

Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że wcale nie byłoby mi przykro gdyby doba trwała 48 h. Może wtedy wyrobiłabym się ze wszystkim, zdążyła robić rzeczy, które naprawdę kocham i jeszcze bym odpoczęła. Za dużo wymagam od życia ? No może. Ale dlaczego mam obniżać wymagania, tylko dlatego, że brakuję mi kilkunastu godzin dziennie? Najgorsze jest to, że kiedy już wpadnę w ten rytm, który pozwala zrobić naprawdę dużo rzeczy w ciągu dnia- przychodzi dłuższe wolne od uczelni/pracy/zalatwiania dupereli. I znowu się wybijam, bo przecież wszystko zdąże zrobić z taką ilością wolnego czasu. I co? Nigdy nie wychodzi. Istnieje pewna zależność pomiędzy ilością wolnego czasu, a obowiązkami. Im więcej masz obowiązków - tym bardziej jesteś zorganizowany. I uwierzcie, że to tak działa. Chodząc do liceum, po południu do szkoły muzycznej, w między czasie na dodatkowe próby w szkole i zaangażowana w amatorski teatr na drugim końcu miasta miałam naprawdę o niebo lepiej zorganizowany czas. Nie brakowało mi o dziwo czasu na spotkania z przyjaciółmi. Po dłuższym namyśle mogłabym zrezygnować z wolnego, bo obniża produktywność... Mogłabym, gdyby nie kilka spraw. Gdy wczoraj wieczorem usłyszałam w słuchawce cienki głosik mojej małej chrześnicy zapraszającej mnie na swoje urodziny- naprawdę się ucieszyłam. Takie wybicie od tego czym darzą mnie ludzie każdego dnia. Lecę więc sprawdzić grafik i okazuję się, że nie mogę do niej przyjechać, bo pracuję. I daję od ręki pół mojej wypłaty komuś, kto za mnie powie tej małej, że nie przyjadę. Ba! Całą oddam! Serce mi chyba pęknie. Szczególnie, że wiem jak genialnie jest do niej przyjeżdżać i czuć przytulające te małe rączki.
Moja chrześnica to typ księżniczki-kaskadera. Jaśniutkie blond włosy, drobna postać i duże oczy z tymi diablikami iskrzącymi z daleka. Wystarczy, że zawiesisz jej na huśtawkę, czy kawałek mocnej liny i jest lepsza od niejednej akrobatki. Raz po raz zadziwia mnie ile w tym małym ciałku jest energii do życia, wspinania się jak najwyżej się da. Ją naprawdę ogranicza tylko niebo, a w domu-sufit.
Pozostaję mi tylko kolejny raz zacisnąć zęby i powiedzieć sobie, że WYTRZYMAM.






piątek, 4 kwietnia 2014

Taką wodą być !




Dopiero wróciłam z zebrania pracowniczego więc pewnie będę pleść głupoty. Inspiracja na dziś: butelka z wodą ! Całkiem spoko czuję się, gdy znowu łapie mnie wena w takich błahych momentach jak nawadnianie organizmu. Weno! Dobrze, że wróciłaś ! Kawa, herbata czy może od razu wódeczka? A tak całkiem serio- naprawdę muszę naprawić ten mój aparat. Bo robienie zdjęć aparatem, który przycina zdjęcia wg własnego uznania to nic fajnego. Pomijając oczywiście te emocje z tym związane jak to, że nigdy nie wiem co się załapało w kadr, a co nie. Wyświetlacz też by się przydał. Nie uwierzycie, ale ustawianie czułości to naprawdę rarytas przy takim sprzęcie.
W dalszym ciągu wkurzam się na producentów odzieży damskiej. Do których dotrzeć nie może, że na świecie żyją również dziewczyny, które mają mniej niż 175 cm wzrostu. Kolejna sukienka, którą dziś przymierzyłam docelowo mająca sięgać połowy uda- u mnie sięgała kolan. I to przelało czarę goryczy. Jutro kupię jakąkolwiek i chyba osobiście ją skrócę. Niczym moja babcia. Pamiętam sytuację jak na jednej z rodzinnych imprez złączone stoły miały różną wysokość. Moja kochana babcia nie widziała w tym większego problemu i po prostu małą, zwykłą piłą ucięła nogi tego wyższego. Można? Można ! A jaka była dumna, że cała rodzinka siedzi przy jednym wielkim i równym stole ! Także nie szukajmy problemów tam gdzie ich nie ma. Wybierajmy proste rozwiązania i cieszmy się z małych rzeczy. Taki morał !

wtorek, 1 kwietnia 2014

Dzien dobroci !

Łoooo ! Generalnie to dużo się was tu zrobiło :) Ja wiem- Julian zrobił swoje !
 Dzień zapełniony po brzegi czymkolwiek się dało. Oczywiście spóźniony autobus i  spóźniony pan w ksero zadbali o to, żeby mi nie było za nudno ale dziś mnie nic nie wyprowadzi z równowagi. Więc wybaczyłam 119-stce i długowłosemu również. Facetowi z allegro, z którym nie mam kontaktu też jeszcze dziś odpuszczę. Tak się dziś nastroiłam, żeby mi uśmiech z japy nie złaził. I chyba wyszło. Nie lubię tylko tych ułamków sekund kiedy nie wiem gdzie podziać oczy. Wracam wtedy do starej dobrej metody wbijania oczu gdzieś w podłogę albo w okolicę okien pobliskiego budynku i udaję silną. Działa. Uczelnia wyjątkowo długo, jak to bywa u mnie w parzyste wtorki, a w domciu po raz kolejny trzy treningi. Wyglądać jakoś muszę. I nie ma, kurwa mowy żebym i w tym roku wstydziła się założyć bikini. W tej kwestii bardzo żałuje, że nie jestem facetem. Mogłabym wyhodować pokaźny bojler zamiast brzucha i nikt by się specjalnie nie przejął. A tak to klops i męczyć się trzeba. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zaliczam się raczej do tych pulchnych no i jak wcześniej wspominałam- nie gardzę kfc. Dla relaksu pofociłam troszkę i pogrzebałam w starych zdjęciach. Marzę o całym wolnym dniu ! Jutro jak wyfrunę z domu o 7 to wrócę o 22 więc nic przyjemnego. Oszczędzę sobie dziś opisywania kolejnych irytujących mnie ludzi, bo musiałabym wypić jakąś melisę, a apteka już zamknięta. Dziś nastrajam się pokojowo i nie strzelam laserami z oczu. Tego i wam życzę. Przynajmniej do jutra. Bo idę do pracy. Jaki ma to związek? Byłoby coś nie tak gdyby mnie tam nikt nie zirytował, prawda?

takiej pogody by się chciało. moje piękne okolice- 4 lata temu