piątek, 23 stycznia 2015

oh maj gad



Niestety, chcąc nie chcąc obejrzałam teledysk tak zwanej "Elizki" z Łorsoł Szor. Z czystej, niepohamowanej mojej ciekawości. No i niestety co zostało usłyszane już się nie "od-słyszy", a kurwa szkoda, bo mi smutno po tym przeżyciu.
Zawaliłam sobie lekko sprawę z jednym przedmiotem ale w sumie nie nazywałabym się Katarzyna, gdyby mi wszystko poszło gładko. Mam tylko nadzieję, że to kwestia ubłagania prowadzącego i jakoś pójdzie. Nic nie poradzę. Momentami jestem młotem, nawet gorszym niż "Elizka". Nie chciało się ruszyć tyłka na fascynującą wycieczkę do sortowni odpadów- to teraz pan prowadzący posortował nas. Na tych których dopuści do egzaminu i na takich jak ja. Mogło być miło. Ale musiałam schrzanić.
Ogólnie niby nie mam czasu podrapać się po głowie ale na program o gejszach znalazłam dzisiaj czas. O ponadgabarytach też, ale tego nie liczę jako rozrywkę. Udaję, że to mi się przyda do licencjatu. Nienawidzę tego uczucia kiedy mi się kłębi w głowie milion spraw i nie mogę ich poukładać od najważniejszych do najmniej ważnych bo w danej chwili wszystko musi być na już. Przysięgam, że zamknę się kiedyś w pokoju, z zapasem bananowego müller milch, stosem książek, ulotkami z pizzerii i sushi i tak spędzę resztę mojego życia. Tylko muszę znaleźć sponsora. Ot co.

A wam życzę żeby ta sesja przebiegła Wam miło, gładko i przyjemnie.
A jeśli już nie studiujecie to zazdro. A jeśli JESZCZE nie studiujecie... to kurde nie mam pomysłu.
 Dobranoc !

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Tamten, Ten i On

Pomijając fakt jakim jest mój średniej jakości wygląd- jako kobieta nie powinnam narzekać na swoje dotychczasowe życie. Mój pierwszy chłopak był romantyczny do granic możliwości i życzę takiego każdej nastoletniej dziewczynie. Było słodko do porzygu i miałam wrażenie, że serio jestem najważniejsza na świecie. I to z pewnością nie za sprawą mojego wyglądu, bo ten do wyjściowych nie należał. I to chyba o romantyzm chodzi kiedy ma się naście lat. I chociaż jak patrzę na dzisiejsze czasy i trochę w to wątpię, liczę na to, że dzisiejsze nastolatki jeszcze się opamiętają. I może priorytetem nie będą imprezy, lans i dzikie orgie. Wracając do tematu. Miałam 13-naście i lat zaczęło się pierwsze niewinne łapanie za rękę. To fakt, że to i tak dość szybko. Wiem, że dzisiaj 13-latki są bardziej doświadczone seksualnie ode mnie- ale to nie jest powód do dumy moje drogie. Byłam adorowana wierszami, kwiatami i romantycznymi spacerami, a nie klepaniem w dupę. Miłość, a może raczej zakochanie polegało wtedy na długich spacerach, czasami szalonej jeździe na lekko rozklekotanym Simsonie mojego ówczesnego chłopaka. Oczywiście bez zgody rodziców. I ile romantyzmu jest w zapachu benzyny to chyba tylko ja wiem. Tak więc był Simson, polne drogi, nieśmiałe pocałunki aż wreszcie ten pierwszy raz. Ale po kilku latach związku, a nie po dwóch tygodniach jak to często bywa dzisiaj. Mimo, że wtedy przekonana byłam że z tym jednym chłopakiem będę do grobowej deski i zrobiłam to z nim właśnie dlatego, to niczego nie żałuje. Dopiero później okazało się, że bardziej fascynowała go żegluga śródlądowa niż odwiedzanie mnie. Albo tak mi się wydawało.W każdym razie- nastąpił pierwszy dramat w moim życiu uczuciowym. Wylałam ocean łez i... Przyszedł czas na kogoś kompletnie innego. Mój pierwszy chłopak był średniego wzrostu brunetem, marynarz, z gromadką młodszego rodzeństwa. Następny to wysoki blondyn, najmłodszy z rodzeństwa, z kompletnie innym doświadczeniem życiowym. Poleciałam na szerokie spodnie z królikiem Bugsem, taniec i jakiś błysk w oku. Co do tych szerokich spodni, to nawet ja zaczęłam nosić baggy, co wspominam miło ale i z lekkim uśmiechem na twarzy. Oczywiście nie zabrakło krótkodystansowych adoratorów, chociaż skłamałabym gdybym napisała, że miałam ich na pęczki. Z biegiem czasu to wszystko brzmi coraz bardziej błacho. Te wszystkie nastoletnie dramaty i wieeeelkie miłości na całe życie. Teraz okazuje się , że były tylko śmiesznym wstępem do czegoś poważniejszego, do prawdziwego życia. I chyba dlatego czasem tak mocno tęsknie za tym co już przeżyłam. Bo koniec końców okres dzieciństwa i dorastania mogę określić mianem- idealne. Teraz coraz częściej dociera do mnie, że mam jeszcze czas na to wszystko. I jeśli nie chce komplikować życia sobie i drugiej osobie, powinnam pozostawić sprawy losowi, a sama zająć się czymś pożyteczniejszym.
Hmm.. może na przykład SESJĄ?
Sezon na "Kaśka, wyślesz zdjęcie/pokażesz notatki?" uważam za oficjalnie otwarty.


SĄ I BAGGY : D

wtorek, 13 stycznia 2015

Na pomoc Karolinie Linde!

I choćby mój apel miałby zadziałać na jedną osobę, to i tak warto.
Sprawa jest prosta. Karolina to dwudziestoletnia dziewczyna z mojego rodzinnego miasta. I chociaż od kilku dobrych lat nie mam z nią żadnego kontaktu, całkiem dobrze pamiętam ją z czasów spotkań scholki parafialnej itp. To jest mało istotne. Istotne jest to, że Karolina od około dwóch lat zmaga się z chorobą nowotworową- chłoniakiem Hodgkina (ziarnica złośliwa). Jak możemy przeczytać na stronie stworzonej przez brata Karoliny KLIKNIJ TU, chemioterapie nie przyniosły rezultatu. Wyjście jest jedno- cholernie droga terapia preparatem Adcetris, którego NFZ nie refunduje. Koszt tej terapii to 400 000. Duuuuużo hajsu, zgadza się. Ale jakby tak każdy z nas przekazał choćby 1% swojego podatku- tego hajsu do zebrania zrobiłoby się znacząco mniej. Mniej pitolenia- więcej robienia.
Także zapamiętajcie:
Na koniec parę słów od samej Karoliny, które pojawiły się również na FACEBOOK'owej stronie KLIKNIJ TU. A mi bardzo przypadły do gustu :) :

"Cześć wszystkim! Chcąc, nie chcąc, zostałam ostatnio głośnym tematem na fejsie. Po pierwsze pragnę bardzo gorąco podziękować wszystkim ludziom, którzy mi pomagają. W sprawę zaangażowała się nie tylko moja rodzina i przyjaciele, ale też mnóstwo dalszych znajomych i osoby całkiem mi obce. Jestem mega poruszona życzliwością ludzi i zaczynam wierzyć, że wspólnymi siłami uda się zebrać dużo pieniążków. Wiara w ludzkość - odzyskana! 
Po drugie, chcę zdementować plotki jakobym nie żyła, była w stadium agonalnym czy inne podobne. Jak widać nasza głośna akcja stała się pożywką dla plotkarzy, którzy wymyślą wszystko, byle mieć o czym pogadać. Na razie czuję się jeszcze dobrze, obecnie przebywam w szpitalu we Wrocławiu i szykuję się do kolejnej chemii. Jak na serio umrę dam znać, żebyście już nie zbierali hajsów
Po trzecie, przepraszam za nadmierną ilość mojej japy na fejsie. Nie mam nad tym żadnej kontroli, sama już nie mogę na siebie patrzeć, ale ludzie robią to żeby pomóc, więc trzeba zaakceptować.
Zapraszajmy ludzi do polubienia tej strony, jak zbierzemy dużo lajków, to ją opchniemy na allegro za grubą kasę i przekażemy ją na cele charytatywne. Moje oczywiście ;D"

Wypełniając formularz PIT, wystarczy w odpowiednich polach podać następujące dane:

Numer KRS: 0000050135
Cel szczegółowy 1%: LINDE

Udostępniać, lajkować stronę i pomagać!

DO DZIEŁA!

piątek, 9 stycznia 2015

Nic ciekawego.

Jestem świeżo po relaksie w postaci seansu filmu BURLESKA. I tylko Ci, którzy mnie widzą podczas oglądania i tego co wyczyniam podczas głównych piosenek, mogą zrozumieć jakiego mam fioła na tym punkcie. Pomijając fakt, że to jedyny film, który widziałam już z dziesięć razy. I to, że kocham tą muzykę, głos Aguilery, stroje, męskie klaty za barem, taniec, oprawę. Pal licho z historią, która się dzieje w tle.
Mam też fioła na punkcie czystej umywalki. Jak zobaczę zaschniętą pastę albo nie daj Boże WŁOS- bez kija nie podchodź. Ale to już inna historia.

Czuję jakby z roku na rok wyrastała mi jeszcze jedna dodatkowa para rąk i nowe niewyczerpane pokłady cierpliwości i empatii do ludzi. Czasem siadam na moim wielkim tyłku i stwierdzam, że to już szczyt. Dość. Nie dam rady. Sratatata. Aż tu nagle, magicznie- życie pokazuje, że jestem w stanie zrobić w ciągu tygodnia/dnia/miesiąca więcej rzeczy niż mi się wydawało. Inna sprawa, że i tak się ze wszystkim nie wyrabiam. Najlepsze jest to, że takie moje małe załamania i zmęczenie materiału zazwyczaj miało miejsce w trakcie przesilenia wiosennego. Pamiętam jak dziś gdy po 7 lekcjach w Strońskim gimnazjum i pół godzinnej jeździe samochodem z tatą, podczas której usiłowałam zjeść obiad z plastikowego pojemnika, nie wywalając na siebie wszystkiego co było w środku i po 20 minutach stania w korku pod Kłodzkiem, dojechaliśmy w końcu do PSM im. F. Chopina. Wbiegłam zasapana i lekko spóźniona do szkoły, gubiąc po drodze solfeż, po czym usiadłam na ławce w szatni i się rozkleiłam. Po czym przyszły egzaminy i okazało się, że znowu mogę więcej.
Teraz jest tak samo. Ale nie będę narzekać
Czekam na dodatkową parę rąk.
Na cierpliwość.
Empatię.
I Twój uśmiech. Tak. TWÓJ!



a to ?
wspomnienie ostatniego w życiu beztroskiego lata.
 sad but true.


czwartek, 1 stycznia 2015

Hepi nju jer !

Wczoraj/dzisiaj podczas ogólnego hałasu, wrzasku i rozświetlonego nieba palnęłam coś, co zupełnie nie pasowało do nastroju moich towarzyszy. Wszyscy składają sobie życzenia, wszystkie linie zajęte, no bo przecież każdy chce być pierwszy. A ja patrząc w zadymione niebo powiedziałam tylko: "I z czego tu się cieszyć ?". Dobrze, że pod nosem. Czasami powinnam ugryźć się w język. Mocno. Ale nic nie poradzę, bo tak właśnie myślę. Jestem rok starsza. Dwadzieścia dwa brzmi dużo gorzej niż dwadzieścia jeden. Ponadto wiem, że ten rok będzie ciężki. Grono ramion dostępnych do pocieszania i kojenia emocji uszczupliło się. Z resztą z tego też powodu popłynęło trochę łez. Siedzenie na brzegu wanny, ocieranie łez papierem toaletowym w zimowy wzorek, taaaak. A poza tym mam nadzieję, że ten 2015 będzie po prostu lepszy od minionego.

HEPI NJU JER!

Dobrze, że w rodzinie mam osoby, które nie myślą jeszcze poważnie o życiu. Dzieciaki. Dni 28 i 28 grudnia upłynęły mi w towarzystwie wrzasków i uśmiechów i to było największą nagrodą za ten mały wysiłek włożony w zorganizowanie im choćby dwóch dni. Tylko tak mogę wynagrodzić im to, że tak rzadko przyjeżdżam. Najlepsze chwile w życiu to te, którymi dzielisz się z najbliższymi.