poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Ulica Krótka

Od dwóch dni pogoda nas rozpieszcza. Gołe kostki, tylko jeden długi rękaw i słońce we włosach. Iście poetycko. Zatem jutro pewnie jebnie deszczem. Skąd ten pesymizm ? Otóż jutro rano mam zaplanowaną wizytę na siłowni, a wieczorem praca, więc na bank z nieba poleją się hektolitry wody, jak tylko wyściubie swój zgrabny nos z mieszkania. Ewentualnie jakiś mały huragan, wywracający parasole na druga stronę.Oprócz tego, że od czasu do czasu coś tam mi się udaję i, że generalnie moje życie jednak nie jest ciągłym pasmem niepowodzeń- jestem mniej więcej w 20% frajerką. Zwyczajnie daje się robić ludziom w konia. Jak nie jednemu, to drugiemu. Kurwa, serio. Naiwność na levelu 99. I już nie wiem tylko czy mam z tym walczyć czy do końca zaakceptować. Jeden plus jest tego wszystkiego- dupa jest coraz bardziej twarda.

A propos "mojego" mieszkania. Wszyscy śpią, a ja z nogami na stołku zwyczajnie próbuje przywołać uczucie senności. Narazie bezskutecznie. Ostatnimi czasy, zapomniałam jak bardzo lubię moje nocne posiedzenia. Zaczynając od tego, że wszystkie moje najlepsze referaty, opowiadanie do licealnego rocznika, praca maturalna, a teraz również licencjat powstawały właśnie nocą, aż po fakt, że w nocy wszystko staje się jakieś łatwiejsze i mimo wszystko bardziej przejrzyste. Zatopiona w wysiedzianą już trochę kanapę mam ten komfort, którego tak bardzo brak mi czasem między ludźmi. Oprócz tego, że marzną mi stopy, jest idealnie. Nieustanne brzęczenie pompy, co typowe dla blokowisk przypomina mi mój dom, w którym stawiałam pierwsze kroki. Mieszkałam na blokowisku. Typowym komunistycznym, który wyrósł na Strońskiej polanie wraz z budową nowych zakładów pracy.Nudny budynek z szarych, betonowych płyt, z blaszanym dachem i identycznymi na całym osiedlu, drewnianymi balkonami. Mieszkaliśmy w piątke. Mamcia, Tatko, Siostra, Brat i ja- obsmarkany, najmłodszy berbeć. Przedpokój cały wyłożony piękną jak na tamte czasy boazerią,pod sufitem pawlacz, a na podłodze gumolit (jak wszędzie) i okrągły dywan z wzorem, który przyprawiał o mdłości, gdy się na niego za dużo patrzyło. W "dużym pokoju" czarna meblościanka na wysoki połysk, na niej telewizor, mega nowoczesna wieża stereo!, a na wszystkich półkach oczywiście kryształy. Narożnik z czarnym, a później bladozielonym obiciem. A przed nim królowa polskich salonów- rozkładana i regulowana na wysokość, ława z płytkami. Oczywiście w dalszym ciągu gumolit i czarno- czerwony, owalny dywan z frędzelkami, które namiętnie próbowałam powyrywać. Czasem z wyjątkowo dobrym skutkiem. Swoją drogą lubiłam też obrywać tapetę ze ścian. Właśnie! Wszędzie tapety, a w łazience niebieskie kafelki, nad wanną- regulowane sznurki na pranie. Do tego ciasna kuchnia, z brązową kuchenką "ewą". Pokój mojego rodzeństwa, do którego z biegiem czasu- wstęp miałam tylko raz na jakiś czas. Siostra zaczęła spotykać się z chłopakami, a brat znikał gdzieś wieczorami coraz częściej z słuchawkami na uszach i w biało-granatowym snapbacku na głowie. W głowie mam urywki jak siędzę siostrze na plecach, wcinam śmietankę do kawy w proszku i bawię się długimi, pięknymi włosami siostry. Albo siedząc po turecku wkładam kolejną kasetę do magnetofonu brata i śpiewam po swojemu amerykańskie rapsy. W pisaniu najpiękniejsze jest to, że nigdy nie wiesz dokąd Cię zaprowadzi. Czytając to wszystko jestem w szoku ile szczegółów może zapamiętać mała, blond łepetyna. A ile jeszcze siedzi głęboko w mojej głowie, nawet nie chce sobie wyobrażać.








Wszystkich, którzy umęczeni dotrwali do końca (w co wątpię)- witajcie w moim świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz