niedziela, 14 września 2014

I survived Kavos !

Wróciłam. I jak dotąd- nie wiem od czego zacząć mój wywód o wakacjach. Kiedy wjeżdżaliśmy autokarem do zajebiście zachmurzonych Włoch podłamałam się i byłam pewna, że cały wyjazd upłynie mi pod deszczową chmurką. Ale nie. Kiedy po bitych dwóch dobach podróży- najpierw autokarem, a później promem jednym i drugim- postawiłam swoje zmęczone nogi na wyspie Korfu, wszystko mi przeszło. Uderzyło nas gorące, śródziemnomorskie powietrze przesiąknięte zapachem drzewek oliwnych. Coś pięknego dla mnie, kochającej oliwki we wszelkiej postaci. Byłam w końcu w Grecji ! W dodatku obok mnie stał P., trzymając mnie za rękę, wdychał razem ze mną to powietrze i tak jak ja-nie wierzył, że po ponad 4 latach związku udało nam się wyjechać na wspólne wakacje. Tylko, że nie do końca wiedzieliśmy gdzie jesteśmy :D Oprócz urokliwych greckich tawern, uliczek i kojącego szumu Morza Jońskiego, szybko musieliśmy przestawić się na nieco inny tryb życia. Wiedziałam, że wyjazd ze Student Travel wiążę się z imprezami i bardzo fajnie. Ale miasto Kavos to wieczna, codzienna impreza. Jeśli ktoś nie wierzy polecam parę odcinków "What happens in Kavos". My doświadczyliśmy tego w wersji light, bo poza sezonem. Mimo tego- brytyjczycy wszędzie, english breakfast dostaniesz na każdym rogu i wszelkie udogodnienia dla rozpuszczonej, nie znającej hamulców młodzieży z UK. Od 1 w nocy Kavos zamieniało się w wielki klub. W dzień wracało do spokojnej, przystępniejszej formy. Wśród english breakfast udało nam się znaleźć typowo greckich dań: wyśmienitej mousaki, świetnej jagnięciny i kalmarów, co do których miałam sporo wątpliwości. Nie jestem w stanie opisać tego wszystkiego w jednym poście. I myślę, że trochę zajmie mi dojście do siebie :)














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz