środa, 12 marca 2014

Dziadek potrzebny od zaraz

Nie będzie wesoło i z przekąsem. Będzie prosto i szczerze. Kolejny sen z gatunku tych męczących. Nienawidzę budzić się i czuć to zmęczenie jak po 10 kilometrowym biegu. Chociaż nawet nie pamiętam jak to jest, bo nie przebiegłam takiego dystansu od jakichś 9 lat. Nieważne. O dziwo zasnęłam po raz drugi, co się rzadko zdarza. Najczęściej choćbym się kotłowała w łóżku godzinę i tak nic by z tego nie wyszło. Ale zasnęłam i tym razem się nie zmęczyłam. Tym razem sen z gatunku tych wspominkowych. Dziadek i jego historie. Pamiętam siebie z czasów podstawówki gdy po całym dniu budowania tzw. baz w każdym możliwym miejscu (zdecydowanie wolałam chłopięce zabawy i chyba na dobre mi to wyszło), skakaniu po wszystkich okolicznych drzewach i huśtaniu się na najlepszej huśtawce świata- oponie zawieszonej na linie- w końcu nadchodził wieczór. Nie taki tam zwykły- wieczór u dziadków. Cała trójka czyli ja i moi kuzyni wpadaliśmy przez długi korytarz do kuchni gdzie w piecu cudownie trzaskał ogień. Babcia siedziała i drzemała na niskim żółtym stołeczku "pilnując"ognia. Z kuchni wbiegaliśmy do pokoju. Boazeria i meble-wysoki połysk, wersalka przykryta kapą w paseczki, a na środku duży stół, tak żeby wszystkich pomieścić. Babcia wyrywała się ze swojej małej drzemki i robiła najlepszą herbatę na świecie. I kanapki, które tylko tam tak smakowały. A później siadałam w fotelu, podwijałam kolana pod brodę i czekałam. Czekałam aż dziadziuś zacznie opowiadać. I nieważne było na początku ile w tym było prawdy. Ważne żeby mówił, tak mądrze i ciekawie jak tylko on potrafi. Ważne było, że w nikogo tak się nie wsłuchiwałam jak w niego. Z otwartą buzią słuchałam o tych tak innych dla mnie czasach. Słuchałam o wojnie, tym zimnie, które niemal czułam na każdym centymetrze kwadratowym ciała i o głodzie, którego takie dziecko nie mogło zrozumieć. O tym jak długo wracali z babcią z Sybiru, przez Ukrainę aż tutaj. O tym jak dziadek był leśniczym i jak mój tato urodził się gdzieś tam daleko pod lasem, bez lekarza i sterylnych narzędzi. Albo dreptałam za nim do ogródka meteorologicznego i patrzyłam jak spisuje te wszystkie pomiary. Taka mała magia tamtych dni- bo dziadek wiedział kiedy będzie padać. Wchodził po schodkach i zaglądał do magicznej skrzynki i wiedział. A później skrobał coś ołówkiem na papierze milimetrowym. Swoją drogą większość moich rysunków z tamtych czasów powstała właśnie na tym papierze. Kochałam całym moim dziecięcym, a później i nastoletnim sercem te dni i wieczory. A teraz siedzę w tym obcym mi tak naprawdę pokoju i mieście. I właśnie zdałam sobie sprawę, że żyję bez głosu dziadka już tak długo, że nie chcę płakać czy rozpamiętywać chwilę gdy odchodził. Chcę tylko zapamiętać to wszystko co robił i opowiadał, każdy gest i jak najwięcej słów. Tylko tyle chce. I mimo, że nikt tak pięknie nie opowie mi żadnej historii i tak mam szczęście, że mogłam tyle ich wysłuchać.
Tak na marginesie- wszystko zaczyna się od spojrzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz