wtorek, 17 czerwca 2014

Nauka wre

Mając w kubku pachnącą,czarną kawę z niemieckim syropem waniliowym (gówniany starbucks się chowa) da się lubić ludzi. Siedząc w domu. Patrząc na nich przez okno, najlepiej przez szybę.W bezpiecznej odległości. Okeeej. Przesadzam. Z dnia na dzień sama siebie zaskakuje. Niestety cholernie negatywnie. Wiedząc, że jutro mam ostatni egzamin i wypadałoby ostatni raz w tym semestrze spiąć pośladki- ja piję kawę, gram w angry birds, jem słonecznik i od czasu do czasu zerkam w moje fascynujące notatki. Brawo. W myśl zasady - nie samymi studiami student żyje! Bo skoro dzisiaj rozwaliłam budowę maszyn na łopatki- to mogę. Myślę, że profesora mającego mi za złe zbyt grube linie w moich niezwykłych rysunkach mam z głowy.

I  co robię z resztką czasu, który powinnam przeznaczyć na naukę ? Piszę. Zapytano mnie ostatnio po raz tysiąc dwudziesty piąty "jak mi się tam żyję w tym Wrocławiu". Cholera- dobrze. Jak może mi się żyć w dość sporym mieście, gdzie praktycznie nikt mnie nie zna. Mówiąc "nikt" po prostu ustosunkowuje się do tego, że w w moim rodzinnym Stroniu każdy zna każdego. I Ci, których też dotyczy temat dorastania w mniejszych miejscowościach doskonale wiedzą o co chodzi. I nawet jak pierdniesz, to będą o tym wiedzieć ludzie z drugiego końca miasteczka. Nic nie poradzisz. Ale tak na dobrą sprawę... Nie zrobiłabym 3/4 rzeczy tam, które robię tu. I nie mowa tu o strasznych grzechach i że jestem "taka wariatka szalona". Po prostu fakt, że nikt Cię zaraz nie obgada (albo przynajmniej się zaraz o tym nie dowiesz) działa bardzo odstresowująco i dodaję skrzydeł. Oczywiście rzeczą naturalną jest, że z miesiąca na miesiąc jestem coraz mniej anonimowa, co mnie odrobinę jednak smuci. Gdy przyjechałam tu do Liceum (2009 rok! - aż nie wierzę) naprawdę nie znałam kompletnie nikogo. Poruszałam się trasą: internat->LO, LO-> internat, internat-> szkoła muzyczna. Jedyny tramwaj w pierwszym tygodniu, w który wsiadałam to 20-stka wiozący mnie na Powstańców Śl. Powrót o 22 każdego dnia i tyle z moich nastoletnich szaleństw. Nie narzekałam. Jedyną okropną rzeczą, która zapadła mi w pamięci już chyba na zawsze (o, zgrozo!)- są stołówkowe pulpety. No i lekko przewrażliwione wychowawczynie z internatu. Zajebiste uczucie kiedy męczy Cię grypa żołądkowa, ledwo wleczesz się trasą łazienka-łóżko, a jakaś nawiedzona kobieta wciska Ci, że jesteś w ciąży. Słodko się uśmiechając. I w głębi mojej (tej gorszej) natury do tej pory żałuję, że na nią nie narzygałam. Dlatego biorąc pod uwagę moją zanikającą powoli anonimowość, smucę się okropnie. Kiedyś wychodząc na moje nocne, dziwne, samotne spacery miałam w dupie to i owo. Coraz częściej bywa jednak tak, że codziennie widzę jakąś znajomą twarz. Raz stara współlokatorka, dziś nauczycielka teorii muzyki, nie wspominając o nauczycielu z liceum, który mieszka gdzieś na moim osiedlu. I wypada się zatrzymać, powiedzieć cześć, porozmawiać. I mimo szczerych chęci, i tego, że nie zawsze taka jestem- nie wszyscy wywołują u mnie chęć wesołej pogawędki.

Podpisano -ja - antyspołeczna maruda
zdjęcia- tematycznie, bo przed internatem pewnego wiosennego dnia.

... NO I WYSTYGŁA MI CUDOWNA KAWA...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz